Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czekając na lepszy rok

Treść

Rozmowa z Robertem Radwańskim, ojcem i trenerem Agnieszki oraz Urszuli, najlepszych polskich tenisistek
Rok 2010 chyba pożegnał Pan bez większego żalu?
- Raczej nawet z ulgą. Był to dla nas bardzo zły rok, zarówno od strony sportowej, jak i polityczno-historycznej. Chcemy jak najszybciej zapomnieć o kontuzjach sióstr, straszliwym kwietniu, katastrofie smoleńskiej, która tak bardzo w nas uderzyła. Urszula przez pół roku nie mogła grać w tenisa, przeszła ciężką i ryzykowną operację kręgosłupa. To cud, że pozostała w branży, gra, świetnie gra. Ogromnie się bałem, że w ogóle może mieć problem z chodzeniem, bo majstrowanie przy rdzeniu kręgowym zawsze jest niebezpieczne. A potem, gdy Ula wróciła do zdrowia, kontuzji, i to poważnej (pęknięcia kosteczki w stopie), doznała Agnieszka. I to w najważniejszym dla siebie momencie, gdy miała bronić punktów wywalczonych w poprzednim sezonie. Zresztą i problemy Uli zaczęły się w chwili, kiedy zbliżała się do czołowej pięćdziesiątki rankingu.
Kilka miesięcy temu występ Agnieszki w Australian Open wydawał się nierealny, tymczasem nie dość, że do Melbourne poleciała, to jeszcze wszystko na to wskazuje, że w turnieju zagra.
- To prawda, i szczerze mówiąc, jesteśmy zachwyceni tempem leczenia i terapią zastosowaną przez doktora Mariusza Bonczara. To była trzecia kontuzja Agnieszki w ostatnich latach, ale zdecydowanie najgroźniejsza, o czym świadczy choćby przerwa w treningach. Teraz na szczęście wraca do zdrowia i powoli zapomina o kłopotach. Kontuzja w połowie dotyczy przecież ciała, a w połowie głowy. Trzeba ją odhaczyć, zapomnieć i robić swoje bez spoglądania wstecz. A to nie jest wcale takie łatwe. Co do startu w Australian Open, wszystko wskazuje na to, że faktycznie Isia tam wystąpi, chyba że wydarzy się coś nieplanowanego. Na razie sami nie wiemy, jak jej stopa zachowa się w innej temperaturze. Przez ostatnie tygodnie trenowaliśmy w Polsce, w halach, gdzie temperatura zwykle nie przekraczała 15 stopni. W Melbourne, przy korcie, będzie tych stopni 50, może nawet 60.
Jeśli się okaże, że z występem będzie się wiązać ryzyko, nawet niewielkie - podejmiecie je?
- Zobaczymy na miejscu, teraz nie chcę gdybać. W tej chwili Agnieszka już gra na punkty, biega, jest gotowa do rywalizacji. Pracowała ostro, by nadrobić zaległości. Kiedy tylko było to możliwe, rozpoczęła zajęcia z rakietą. Na początku, gdy nie była jeszcze w stanie biegać, odbijała piłkę, siedząc na krześle czy stojąc na jednej nodze. Była zdeterminowana, i to też pomogło jej wrócić szybciej, niż się spodziewaliśmy. Przez pierwsze miesiące na pewno będziemy grać mniej niż zazwyczaj, by nie przeciążać nogi.
Kiedy Agnieszka może osiągnąć najwyższą formę?
- Jak wypadnie w Australii, nie mam pojęcia. Przerwa musiała odcisnąć piętno na jej dyspozycji, zaległości nie odrobi się w ciągu chwili, potrzeba na to czasu. Podejrzewam, że swój tenis zagra dopiero na wiosnę, w marcu, podczas turniejów w Miami i Indian Wells.
Biorąc to wszystko pod uwagę, jest Pan w stanie już teraz pokusić się o konkretne plany na cały nowy sezon?
- Ależ oczywiście, są bardzo proste. Agnieszka ma wrócić do czołowej dziesiątki rankingu, najlepiej głęboko. A co do Urszuli, to wiemy, że spokojnie stać ją na awans do pięćdziesiątki. Pamiętajmy, iż pod koniec ubiegłego roku naprawdę pięknie zastąpiła siostrę. Wygrała jeden turniej ITF, w drugim dotarła do finału. Powie ktoś: "tylko" turniej ITF, ale w październiku i listopadzie są one bardzo mocno obsadzone, wystarczy zresztą popatrzeć, kogo pokonała po drodze, by to zrozumieć. Zastanawialiśmy się, czy w 2011 r. nie grać dużo mniej debla, wydawało się to nawet rozsądne, lecz z drugiej strony zbliża się olimpiada w Londynie i tego elementu nie można zaniedbywać.
Krótko mówiąc - obie siostry mają rezerwy, szczególnie w treningu ogólnorozwojowym, które staramy się wyzwalać. Nie zapominajmy, że są dziewczynami szczupłymi, wręcz filigranowymi, a przychodzi im rywalizować z zawodniczkami niesamowicie silnymi, umięśnionymi niemal jak mężczyźni. Dlatego chcemy je wzmocnić, ale rozsądnie, żeby po drodze nie straciły swoich najlepszych cech. Nigdy nie pójdziemy w kierunku zmiany gabarytów czy masy, byłoby to nielogiczne i najzwyczajniej w świecie złe. I Isia, i Ula mają być zbudowane jak maratończycy, zresztą współpracuje z nami trener od przygotowania fizycznego, który jest właśnie maratończykiem.
Miniony rok był w tenisie kobiet pełen niespodzianek, w nowym może być podobnie?
- Był pełen niespodzianek, ale przede wszystkim upłynął pod znakiem kontuzji. Kilka zawodniczek z czołowej dziesiątki i kilka do niej aspirujących borykało się z mniej lub bardziej poważnymi problemami zdrowotnymi, które w dużej mierze powodowały zaskakujące rezultaty. Pięknie wykorzystała to Karolina Wozniacki, która znakomicie wypadła w drugiej części sezonu i została numerem jeden światowego rankingu. Zobaczymy, czy pozycję tę utrzyma, jak obroni się przed atakiem powracających gwiazd: sióstr Williams, Henin, Clijsters, Szarapowej czy też Agnieszki. Tenis jest pięknym, ale trudnym sportem, wymagającym umiejętności i żelaznego zdrowia. A dziewczyny nie są robotami, nie wytrzymują ciągłego życia na walizkach, podróży z jednego końca świata na drugi, gonitwy za wynikami bez szans na odpoczynek. Dobrze, że teraz wprowadzono mądry przepis, dzięki któremu lipiec stał się spokojniejszy, mniej obciążony.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-01-05

Autor: jc