Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czas na zmiany w energetyce

Treść

To, co zima zrobiła w ostatnich dniach z siecią elektryczną na południu Polski, można nazwać kataklizmem. Od ponad dwóch tygodni tysiące ludzi jest wciąż odciętych od energii elektrycznej. Kolejna w ciągu tego samego sezonu grzewczego awaria na tak dużą skalę zmusza do postawienia pytania, czy jest to efekt gigantycznego załamania klimatu akurat nad Polską, czy też gigantycznych zaniedbań z lat poprzednich. A może to kolejny sygnał, że czas na zmiany w całym systemie elektroenergetycznym w Polsce. Na pewno nie można dłużej zwlekać z odpowiedzią na pytanie, czy nie ma sposobów na zapewnienie bezpiecznych dostaw prądu dla ludności, od którego uzależniona jest współczesna cywilizacja.
Jeszcze w poniedziałek rano ok. 10 tys. odbiorców energii, głównie w Małopolsce, pozostawało bez prądu. To niewiele w porównaniu z ponad 80 tys. klientów, którzy dwa tygodnie temu byli odcięci od dostaw energii zarówno w Małopolsce, jak i w części Śląska. Wszystko przez szadź, śnieg i lód, które oblepiając przewody elektryczne, sprawiły, że mimo wytężonej pracy pod koniec minionego tygodnia zniszczonych było 5 linii wysokiego napięcia, 56 linii średniego napięcia i wyłączonych blisko 400 stacji średniego i niskiego napięcia. Średnica szadziowej pokrywy w niektórych miejscach sięgała nawet 30 centymetrów.
Fakt, że przez tak długi czas w środku Europy kilkadziesiąt tysięcy ludzi zostało pozbawionych i prądu, i pomocy ze strony władz to skandal. - Dobrze, że niedawno do pomocy przy usuwaniu skutków awarii zaangażowano wojsko, ale dlaczego tak późno, co robił dotąd sztab antykryzysowy? - pyta poseł PiS Paweł Poncyljusz, były wiceminister gospodarki.
- Sytuacja jest zupełnie wyjątkowa. Nie zdarzyło się dotychczas, żeby szadź i oblodzenie utrzymywały się tak długo i na tak dużym terenie - tłumaczy Krzysztof Pubrat, prezes Enionu. Przedstawiciele firmy wyjaśniają, że z powodu oblodzenia wyginają się lub łamią konstrukcje słupów i przerywane są linie energetyczne. Problem pogłębiają łamiące się pod naporem lodu i śniegu drzewa, które w wielu miejscach uszkadzają sieć energetyczną.
Do usuwania skutków zniszczeń Enion skierował ponad 1500 energetyków, których wspierają strażacy i wojsko. Wojsko udostępniło agregaty prądotwórcze najbardziej potrzebującym gminom.
Życie na agregacie
To właśnie takie minielektrownie są najbardziej potrzebne w obecnej sytuacji, choć jest to drogi sposób pozyskiwania prądu. - Kosztuje to ok. 7 zł za godzinę, więc mało kogo stać na to, by w ten sposób zapewnić na stałe prąd choćby dla pieca centralnego ogrzewania czy lodówki - mówi Marta Tyrajska z Jerzmanowic, niewielkiej miejscowości położonej 20 km od Krakowa. Dodaje, że wraz z sąsiadami korzysta z agregatu wypożyczonego od strażaków. Ale z niego prądu wystarcza średnio na dwie godziny w ciągu doby.
Pani Marta od blisko dwóch tygodni radzi sobie bez prądu. Jak? - Na szczęście mam stary piec węglowy, dzięki czemu działa centralne ogrzewanie, z trudem jednak udaje się utrzymać temperaturę ok. 15 st. C w domu - wyjaśnia. Pani Marta ma także gaz, więc może korzystać z kuchenki gazowej, służącej teraz również do podgrzewania wody. Osoby, które zdecydowały się na kuchenki elektryczne, mają obecnie duży problem.
- Najtrudniej jest z myciem, praniem i zmywaniem. Dwa dni temu pojechałam do znajomych do Krakowa, by wziąć porządną kąpiel. Na co dzień myjemy się w miskach w podgrzanej na kuchence wodzie - opowiada pani Marta. Brak prądu odczuwany jest zwłaszcza wieczorem. - Po zmroku poruszam się po domu ze świeczką. - Nie mam w domu dzieci, więc nie boję się tak bardzo, że wybuchnie pożar. Ale mimo to jest jakieś zagrożenie, ciągle trzeba uważać - zaznacza.
Brak prądu odcina mieszkańców także od innych zdobyczy cywilizacji. - Nie działają telefony. Komórkę ładuję w restauracji u znajomej, tylko przez godzinę. - Gmina została po prostu zamknięta. Żadnych spraw nie można załatwić. Lepiej poradził sobie sklep, który jest czynny przynajmniej dwie godziny dziennie - dodaje pani Marta.
Mieszkanka Jerzmanowic podsumowuje sytuację znamiennym w obecnej sytuacji stwierdzeniem: "Im bardziej nowoczesny budynek, tym więcej potrzebuje prądu". Współczesna cywilizacja stała się zakładnikiem energii elektrycznej. Dlatego coraz częściej stawiane są pytania, czy można się zabezpieczyć przed długotrwałymi przerwami w dostawach energii elektrycznej.
Nie można się przygotować?
- Nie można przygotować się na kataklizm pogodowy. To są po prostu całkowite zniszczenia sieci na dużych odcinkach - tłumaczy rzecznik firmy Enion Ewa Groń.
Co na to eksperci? Jak zwykle opinie są podzielone. Profesor Aleksandra Rakowska, ekspert w dziedzinie linii kablowych i wysokonapięciowych układów izolacyjnych z Politechniki Poznańskiej, uważa, że problem można jedynie ograniczyć, stosując różne nowoczesne sposoby i technologie używane w wielu krajach świata. Jakie?
Mówi o nich prof. Krzysztof Żmijewski, były prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych Operator SA, założyciel i były prezes Agencji Poszanowania Energii. - Najprostsze rzeczy, które można zrobić, to wycinać drzewa wokół przewodów elektrycznych oraz gałęzie od strony linii. Wówczas nawet w przypadku dużego obciążenia tych drzew śniegiem lub lodem nie będą się przewracać na przewody i zrywać ich - tłumaczy. Właśnie łamiące się drzewa spowodowały wiele zniszczeń w sieciach energetycznych firmy Enion na południu Polski.
Ale to nie jedyne sposoby. - Kolejne rozwiązanie to montaż specjalnych obciążników, które blokują narastanie warstw lodu na przewodach - dodaje były szef PSE. Zdaniem prof. Żmijewskiego, można też montować sensory na liniach przesyłowych informujące o osadzaniu szadzi, lodu czy śniegu i wcześniej reagować, nie pozwalając, by powiększała się warstwa oblodzenia na przewodach. - Można je oczyszczać, np. wzbudzając rezonans za pomocą helikopterów (sposób praktykowany w Finlandii). Można też za pomocą dodatkowej emisji prądu na przewody ogrzewać je, topiąc lód. Być może niedługo przyjedzie do Polski ekipa rosyjskich energetyków, którzy mają doświadczenie z odladzaniem przewodów tą metodą - wyjaśnia.
Sceptycznie do tych pomysłów podchodzi prof. Rakowska. - Sposobów tych nie stosuje się w liniach średnich napięć, które ostatnio mocno ucierpiały na południu Polski. Poza tym jest to bardzo droga metoda ochrony linii, stosowana na liniach strategicznych, o największym napięciu. A przecież przez wiele lat to rozwiązanie było nam niepotrzebne.
Profesor Żmijewski uważa jednak, iż ocena, czy jest to drogie rozwiązanie, powinna być skonfrontowana ze skutkami funkcjonowania systemu bez zabezpieczeń. - W porównaniu z budową od nowa zniszczonego systemu przesyłowego albo dystrybucyjnego nie będą to duże koszty - przekonuje założyciel Agencji Poszanowania Energii.
Z takim właśnie problemem zmaga się tymczasem w południowej Polsce firma Enion. W ostatnich dniach szadź osiadająca na przewodach zniszczyła stawiane zaledwie kilka lat wcześniej słupy... Rzecznik prasowy firmy Ewa Groń przyznaje, że "szadź w powiecie krakowskim występuje niemal co roku".
Warto więc się zastanawiać, co jest bardziej opłacalne: wprowadzenie rozwiązań systemowych czy ciągłe naprawianie tych samych słupów?
Zmiana myślenia
Profesor Żmijewski podkreśla, że są także inne rozwiązania pozwalające przynajmniej na zminimalizowanie skutków problemów, jakich obecnie doświadczają mieszkańcy południowej Polski. Wśród nich wymienia budowanie linii nadleśnych, montowanych znacznie wyżej od wierzchołków drzew, oraz linii kablowych (ziemnych).
- Już obecnie znaczna część naszej infrastruktury to kable, a nie sieci naziemne. Jednak nie wszędzie ze względu na warunki terenowe, techniczne i własnościowe jest to możliwe - tłumaczy z kolei rzecznik firmy Enion. Dodaje, że nigdzie na świecie firmy energetyczne nie opierają się tylko na liniach kablowych.
Były szef PSE zgadza się z tymi zastrzeżeniami, ale podaje też kolejne sposoby na zmniejszenie awarii. - Inne rozwiązanie to zamykanie oczek sieci (budowa linii energetycznych na zasadzie sieciowej, a nie liniowej) - mówi. Co to znaczy? - Taka struktura powoduje, że nawet jeśli w jednym miejscu zostanie zerwana linia, prąd będzie docierał do odbiorców z innych połączeń - wyjaśnia.
Profesor Żmijewski wymienia jeszcze jeden sposób, który zakłada jednak zmianę myślenia - gruntowną modernizację polskiego systemu przesyłu i dystrybucji energii elektrycznej. O co chodzi? - O budowę małych, lokalnych elektrowni, które uzupełniają produkcję dużych siłowni. Ten sposób, sprawdzony np. w Danii, pozwala również na minimalizowanie przerw w dostawach prądu, gdy zostaną przerwane główne linie przesyłowe - dodaje profesor. To jednak wymaga modernizacji naszego systemu przesyłowego, który obecnie często nie jest w stanie odbierać energii wytwarzanej przez takich niewielkich producentów. - Rzeczywiście wymaga to wzmocnienia lokalnych systemów dystrybucji energii, ale odciąża duże sieci przesyłowe - podkreśla były prezes PSE.
Trzeba pójść dalej
Co na to przedstawiciele firmy E nion? - Mamy już wiele obszarów zasilanych dwustronnie. Podczas obecnych anomalii pogodowych zdarzało się jednak, że obie linie były uszkadzane - tłumaczy Ewa Groń. Zaznacza, że aby zbudować wielostronne zasilanie, trzeba byłoby ułożyć wiele nowych linii, a ludzie protestują przy każdej próbie ciągnięcia tych linii przez prywatne działki.
Jakie wnioski Enion wyciągnie z obecnej katastrofy? Rzecznik firmy tłumaczy, że przyjdzie na to pora, gdy ekipy naprawcze skończą usuwanie jej skutków. Po namyśle dodaje, iż może trzeba będzie się zastanowić, czy nie należałoby dostosować norm projektowania w Polsce do tego, co dzieje się w przyrodzie, czyli mówiąc krótko, ustalić normy wytrzymałości słupów energetycznych znacznie wyższe niż obecnie. - Ale przy takim obciążeniu, jakie wystąpiło w tym roku, nawet przy zastosowaniu tych podniesionych norm słupy nie wytrzymałyby - dodaje Ewa Groń.
Co w takim razie robić? - To jest problem systemowy. Dwa lata temu podobny był w Szczecinie (linie zerwane z powodu opadów śniegu). Niby coś miało się zmienić, ale jedyne, co udało się osiągnąć, to raporty o stanie infrastruktury przesyłowej - mówi Paweł Poncyljusz, poseł PiS, były wiceminister gospodarki. Jego zdaniem, nie ma alternatywy dla gruntownej modernizacji całego systemu przesyłowego. W jednym ze wspomnianych raportów ("Raport o wpływie uregulowań prawnych na warunki eksploatacji i rozwoju infrastruktury technicznej liniowej sektora paliwowo-energetycznego decydującej o bezpieczeństwie energetycznym kraju" z 2008 r.) stwierdzono, że "do roku 2020 powinno nastąpić wybudowanie nowych i przebudowa linii o długości ok. 3800 km, modernizacja ok. 1000 km istniejących linii przesyłowych oraz wymiana części transformatorów".
Nikt nie ma wątpliwości, że będzie to kosztowne. - Przy tej starzejącej się sieci potrzeby są tak ogromne, że nikogo na to nie stać - uważa poseł Poncyljusz.
Ile pieniędzy trzeba wyłożyć na modernizację? - Potrzebowalibyśmy ok. 20 mld euro (ponad 80 mld zł) w perspektywie 2030 r., czyli powinniśmy wydawać na ten cel ok. 1 mld euro rocznie - uważa prof. Żmijewski. Tymczasem plany inwestycyjne czterech największych polskich firm zakładają wydatki rzędu ok. 24,5 mld zł w perspektywie 2-5 lat.
Teraz albo nigdy
Dlatego firmy energetyczne od dłuższego czasu naciskają na Urząd Regulacji Energetyki, by zgodził się na większe taryfy za energię dla klientów. O ile większe? Co najmniej 5-20 procent. Profesor Żmijewski uważa, że tylko w niewielkim stopniu można byłoby wykorzystać na cele modernizacji fundusze z Unii Europejskiej. W ten sposób można byłoby finansować np. inwestycje w odnawialne źródła energii i przyłączanie ich do sieci. - Jeśli chcemy być nowoczesnym krajem, trzeba sfinansować rozwój energetyki. Nikt za nas tego nie zrobi - tłumaczy. Zdaniem profesora Żmijewskiego, gdyby tymi kosztami obciążyć odbiorców, musielibyśmy dopłacić ok. 4 gr do 1 kilowatogodziny zużytej energii.
Na razie największe firmy energetyczne w kraju i tak planują inwestycje w rozbudowę i modernizację sieci przesyłowych i dystrybucyjnych, i to liczone w miliardach złotych. Dobrze byłoby więc odpowiednio zaplanować te wydatki, by nie topić pieniędzy w podwyżki pensji albo wyłącznie w budowę słupów, które za kilka lat zrównają z ziemią nowe opady lub inny "kataklizm pogodowy".
Mariusz Bober
Nasz Dziennik 2010-01-26 Nr 21

Autor: jc