Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Co SLD ma wspólnego ze śmiercią Olewnika?

Treść

Ze Zbigniewem Wassermannem, posłem PiS, zastępcą przewodniczącego komisji śledczej do zbadania prawidłowości działań organów administracji rządowej w sprawie postępowań karnych związanych z uprowadzeniem i zabójstwem Krzysztofa Olewnika, rozmawia Mateusz Dąbrowski
Zeznania Krzysztofa Rutkowskiego rzuciły nowe światło na sprawę uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika?
- Myślę, że tak. To było trochę niezauważone. Sama formuła składania zeznań pozostawiała wiele do życzenia. Przypomnę, iż Rutkowski jest oskarżony o udział w mafii paliwowej na Śląsku i aktualnie toczy się jego proces karny. Gdy pytałem go o to, bardzo bronił się przed przyznaniem. Ale to pokazuje, z kim mieliśmy do czynienia. Myślę, że tak jak ci policjanci, którzy mieli postawione zarzuty, usiłował wykorzystać komisję do PR-u. Usiłował przedstawić swoje wielkie dokonania i wielkie sukcesy. Przy okazji bardzo bronił policjantów, a atakował prokuraturę.
Jaką wartość mają zeznania Rutkowskiego?
- Moją uwagę szczególnie przykuły dwie rzeczy. Po pierwsze, w ogóle niepytany o motywy sprawy i wersję, bardzo mocno lansował kwestię, która sprowadziła całą sprawę na manowce, czyli samouprowadzenia. Jednak nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Po drugie, niepytany o to, bardzo mocno krytykował motyw handlu stalą. Po trzecie, niezwykle agresywnie zaatakował świadka Grączewską, której matka jest księgową w firmie Olewnika. Ona była osobą, która ujawniła zabiegi Korytowskiego w stosunku do majątku Olewnika. Twierdziła, że był to odwet na Olewniku. Sam Olewnik mówił, iż porwanie było odwetem za to, że nie przekazał 2 mln zł na kampanię SLD. Rutkowski bardzo brutalnie zaatakował tego świadka, robiąc z niego prowokatora. Zastanawiam się, dlaczego akurat na tej osobie się skoncentrował. Na tym etapie jasne jest, że z jednej strony potraktował to jako propagandę sukcesu, a z drugiej eliminację podejrzeń, jakoby działacze SLD mogli mieć coś wspólnego z porwaniem Krzysztofa Olewnika. Kolejna rzecz, która moim zdaniem ma znaczenie, wiąże się z pytaniem, jakie zadałem, o związki ze stowarzyszeniem warmińsko-mazurskim "Obrona Uprowadzonych". Powiedział, że ochraniał to stowarzyszenie i prowadził tam wykłady. To nakazuje również w sposób szczególny traktować jego rolę i pozycję w tej sprawie. Należy to bardzo wnikliwie zbadać z uwagi na relacje pomiędzy prokuratorem Jasińskim z Olsztyna a prezesem tego stowarzyszenia.
Włodzimierz Olewnik, ojciec zamordowanego, powiedział przed komisją, że Rutkowski wyłudził od niego ok. 1 mln złotych. 20 tys. zł za półtora miesiąca pracy 14 pracowników agencji detektywistycznej to niewiele.
- Myślę, że Rutkowski nie usunął wątpliwości, jakoby nie żerował na nieszczęściu pana Olewnika. Warto zauważyć, że sam Rutkowski zeznał, iż będąc w mieszkaniu Andrzeja K., stwierdził, że była tam bieda. To, że Rutkowski był gotów podjąć się wyjaśnienia tej operacji za 20 tys., wydaje się science fiction i można to włożyć między bajki. Dla mnie wiarygodność Rutkowskiego budzi wątpliwości. On jest symbolem niejasnych sytuacji ludzi, którzy zajmują się wspomaganiem organów ścigania, bo przecież detektywi w wątkach karnych tak postępują, a sam jest człowiekiem, który ma ogromne problemy z wymiarem sprawiedliwości. Człowiek oskarżony o działania w mafii paliwowej przedstawia się jako czołowy detektyw o międzynarodowej sławie i opowiada, jak dużo zrobił dla najpoważniejszych spraw. W materiałach dowodowych są przykłady zeznań świadków stwierdzających, że mógł on wyłudzać pieniądze w sprawach, w których nic nie robił, czemu oczywiście zaprzecza. Trzeba koniecznie wyjaśnić, czy są dowody na wyłudzenie przez Rutkowskiego pieniędzy, o których mówił Włodzimierz Olewnik. Trzeba wyjaśnić, co się z nimi stało, dlaczego Andrzej K. trafił do tej sprawy i dlaczego brał tak ogromne kwoty.
Rutkowski oskarża Andrzeja K. z Wejherowa o wyłudzenie od rodziny Olewników 800 tys. złotych. Wiemy, że to detektywi z agencji Rutkowskiego sami zaproponowali rodzinie Olewników współpracę z Andrzejem K. Kto w takim razie odpowiada za przyjęcie tych pieniędzy?
- Tak postawiony problem jest prosty, bo Andrzej K. przyjął pieniądze, więc za to odpowiada. Natomiast sprawa się komplikuje jeśli przyjmiemy, że Andrzej K. był człowiekiem poleconym przez ludzi Rutkowskiego, i na tych warunkach mógł te pieniądze wziąć. Rutkowski jest człowiekiem ostrożnym i oczywiście nie będzie chciał dawać dowodów sprzecznej z prawem działalności. To, co mówię, jest pewnego rodzaju domniemaniem - mianowicie, że Andrzej K. był pośrednikiem w przejęciu pieniędzy. Po co pisać umowę, płacić podatki i pokazywać, ile pieniędzy się wzięło, kiedy można całą winę zrzucić na kogoś, kto według samego Rutkowskiego pochodzi ze środowiska przestępczego i jest niewiarygodny. Ale podkreślam, jest to jedynie jedna z wersji. Charakterystyczny jest fakt, iż nie widział żadnych przeciwwskazań, by utrzymywać bezpośredni kontakt z Andrzejem K., ale wściekał się, kiedy kontakt z nim mieli jego pracownicy. To się działo bezpośrednio przed sprawą i po sprawie Olewnika, bo zarówno przed i po współpracował z panem K., nie mając żadnych wątpliwości, że może mu zaufać i wejść z nim w relacje. Natomiast jak ognia bał się tego, że K. mógł mieć kontakty z pracownikami jego agencji bez jego udziału, bo wówczas mogli wiedzieć więcej na temat pieniędzy, o których mówi K. i jego pracownicy.
Podczas składania zeznań Rutkowski zachowywał się w sposób arogancki, np. w sytuacji, gdy zapytał go Pan o potwierdzenie bądź zanegowanie informacji na temat przyjmowania przez jego firmę korzyści majątkowych w chwili, gdy ofiara już nie żyła.
- Na przykład zeznania świadka pani Rutkowskiej, byłej dyrektorki jego biura, ukazują tego typu proceder. Podaje ona kilka przykładów niegodziwego brania od ludzi pieniędzy w sytuacji, w której albo nic nie robił, albo już nic nie dało się zrobić, bo osoba porwana już nie żyła. On jest oskarżony o popełnienie poważnych przestępstw, więc czego można wymagać od takiej osoby.
Dlaczego rodzina Olewników po niespełna dwóch miesiącach zrezygnowała z usług agencji Rutkowskiego?
- Myślę, że po prostu fatalnie pracowali. Odczytywałem Rutkowskiemu fragmenty zeznań Wojciecha Kęsickiego, znajomego Krzysztofa Olewnika i doświadczonego policjanta, który przebywał w domu Olewników i potrafi to ocenić. Powiedział on, że działania firmy Rutkowskiego były kompletnie nieprofesjonalne, że wstrzymywali nagrywane na rejestratory rozmowy, których nie przekazywali policji. Również oni przejmowali listy, które rodzina pokrzywdzonego otrzymywała od porywaczy podczas prób przekazania okupu, zamiast przekazywać policji. Mieli bezprawnie uzyskiwane billingi, a rozmowy nagrywali tak nieprofesjonalnie, że nie można było zrobić ekspertyzy fonoskopijnej, chociaż nagrali głos jednego ze sprawców porwania. Można ocenić, iż ich działania utrudniały postępowanie, zamiast dostarczać pożytecznych dowodów do wykrycia sprawców. Cała historia wyłudzeń od Olewnika jest budowana także w oparciu o wiedzę, którą ktoś uzyskiwał i przekazywał sprawcom. Nie dziwię się więc, że Olewnik stracił do nich zaufanie. To zaufanie do nich stracili także policjanci, którzy twierdzili, że zupełnie nie dało się z nimi współpracować. Było widać, że ten element nie ułatwiał prowadzenia śledztwa, ale go utrudniał, a nieprofesjonalnie prowadzone czynności powodowały, iż tych materiałów nie można było później wykorzystać dowodowo.
Dlaczego rodzina Olewników zwątpiła w skuteczność działań policji i zdecydowała się zatrudnić agencję Rutkowskiego w celu wyjaśnienia tej sprawy?
- Myślę, że rodzina Olewników w pewnym momencie zorientowała się, że dzieje się coś niedobrego w ich domu. To znaczy w chwili, kiedy uzyskali przeświadczenie, że sprawcy wiedzą, co dzieje się w ich domu. Mieli przeświadczenie, że istnieje przeciek, co ma miejsce często w sprawach uprowadzeń. W materiale dowodowym spotykamy podejrzenia wobec prowadzących postępowanie. Charakterystyczny jest fragment, w którym prokurator w miejscach publicznych opowiadał o prowadzonym śledztwie, co pokazuje, jaki był standard tajności. Inne dowody z kolei pokazują, że sprawcy wiedzieli, że ktoś jedzie z okupem, ale z obstawą, albo że banknoty przeznaczone na okup są znaczone. Skąd mogli to wiedzieć? Sytuacja rodziny Olewników stała się dramatyczna, kiedy stracili zaufanie zarówno do policji, jak i do detektywów i prokuratorów.
Czy agencja Rutkowskiego w sposób naruszający prawo zdobywała np. billingi? Czy wobec tych działań wyciągnięto konsekwencje karne?
- Agencja Rutkowskiego zdobywała w sposób nielegalny materiał w postaci billingów. To była sfera działań operacyjnych, do których prawo mają określone instytucje państwowe. Ale było to ewidentne przekroczenie prawa, bo pozwolenie na te materiały mogła uzyskać od policji lub prokuratora prowadzącego śledztwo. Rutkowski się do tego przyznał, jednak sprawa uległa przedawnieniu.
Sądzi Pan, że sprawa Olewnika doczeka się wyjaśnienia, a zleceniodawcy poniosą konsekwencje?
- To będzie bardzo trudne. Doświadczenie uczy, że jeśli sprawcy są lokowani w sferach władzy, to bardzo często ci, którzy ich ścigają, przegrywają i jeszcze płacą za to cenę. Nie chcę tego i mam nadzieję, że tak się nie stanie w tej sprawie.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-10-31

Autor: wa