Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Co nam będzie wolno w ponadnarodowej strukturze

Treść

Od kilku tygodni w związku z ratyfikacją traktatu z Lizbony toczy się w Polsce publiczna debata na temat dwóch zapisów. Chodzi o tzw. protokół brytyjski (Protokół w sprawie stosowania Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej do Polski i Zjednoczonego Królestwa) oraz mechanizm z Joaniny. Oba te elementy traktatu lizbońskiego, czyli nowej eurokonstytucji narzucanej Europie przez niemiecką kanclerz Angelę Merkel, urosły już do symbolu gwarantów polskiego interesu narodowego. Protokół brytyjski i kompromis z Joaniny nie tylko nie są kluczowymi zapisami w tym kompleksowym dokumencie, który likwiduje suwerenność Polski i sprowadza nas do kraju wasalnego w ramach ponadnarodowej struktury z siedzibą w Brukseli. Argumenty dowodzące rzekomo fundamentalnej mocy brytyjskiego protokołu i kompromisu z Joaniny są chybione. Wśród brukselskich polityków oba zapisy uważane są za puste, a przynajmniej bardzo niejasne. Protokół brytyjski, jeśli w ogóle coś wyłącza z unijnej jurysdykcji - to najwyżej socjalne zapisy Karty Praw Podstawowych, których nie chcieli Brytyjczycy. Protokół brytyjski negocjowali Brytyjczycy, wyłączyli siebie z działania zapisów Karty, ale w wyłączeniu chodzi w szczególności o rozdział IV, m.in. zakaz podejmowania pracy przez dzieci czy gwarancje socjalne dla pracowników. W rozdziale IV Karty nie ma mowy o godności ludzkiej, prawie do życia, prawie do zawarcia małżeństwa i prawie do założenia rodziny czy zakazie zbiorowych wysiedleń i prawie do własności. Wszystkie te zapisy, tak istotne z polskiego punktu widzenia, znajdują się bowiem w innych rozdziałach Karty, których brytyjska derogacja nie obejmuje. Polska delegacja zaś po prostu dołączyła w zeszłym roku, podczas negocjacji nad treścią traktatu, do gotowego już brytyjskiego protokołu. Symboliczna rekompensata Wartość samego protokołu od początku była podważana przez europejskich prawników. Już 9 października, czyli jeszcze przed formalną ceremonią podpisania traktatu, prawną moc protokołu podważyła brytyjska European Scrutiny Committee, odpowiednik sejmowej Komisji ds. UE Izby Gmin. Niestety, sejmowi eksperci w ogóle nie zajęli się tą sprawą. A przecież jeśli protokół nie ma legalnej wartości, to tym samym wszystkich zagadnień Karty można, w oparciu o traktat z Lizbony, dochodzić na drodze sądowej, również przed ETS. Jest jeszcze jeden pośredni dowód na potwierdzenie tej tezy. Otóż według polityków PiS, którzy przecież negocjowali traktat w ubiegłym roku, protokół brytyjski chroni nas przed wszystkimi zakusami Unii w sferze moralno-obyczajowej. Skoro protokół jest tak skuteczną ochroną przed legalizacją związków homoseksualnych, zabijania nienarodzonych czy eutanazji, po co ówczesny rząd dołączył do traktatu deklarację 61? Jednostronna deklaracja Polski, w przeciwieństwie do protokołu brytyjskiego, jest o wiele słabsza, bo niewiążąca, czyli nie ma mocy prawnej. Stanowi ona: "Karta w żaden sposób nie narusza prawa Państw Członkowskich do stanowienia prawa w zakresie moralności publicznej, prawa rodzinnego, a także ochrony godności ludzkiej oraz poszanowania fizycznej i moralnej integralności człowieka". Gdyby podobne zapisy zawrzeć w osobnym protokole do traktatu, moglibyśmy czuć się dość bezpiecznie. Jednak jednostronna deklaracja Polski w unijnym systemie prawnym niestety dla nas nie jest nic warta. Sprawy niemieckich roszczeń nie poruszono już nawet w niewiążącej deklaracji. Wątpliwości budzi również inny sławny już zapis traktatowy - mechanizm z Joaniny. Kompromis z Joaniny został pierwotnie wprowadzony już w 1994 r., kiedy do Unii przystępowały Austria, Finlandia i Szwecja. Nie ma on żadnego znaczenia podczas negocjacji i podejmowania decyzji. Od 1994 r. żaden kraj nie potrafił skutecznie użyć Joaniny, do czego potrzebne jest zbudowanie trwałej koalicji kilku państw. Joanina jest i będzie nieskuteczna, a została zapisana tylko po to, aby symblicznie zrekompensować Polsce rezygnację z nicejskiego systemu głosowania na rzecz korzystnego dla Niemiec i najludniejszych członków Unii systemu podwójnej większości. Wraz z traktatem z Lizbony Bruksela otrzymuje kolejne instrumenty, aby tylnymi drzwiami wprowadzić w Polsce w przyszłości legalne związki homoseksualne czy aborcję. Kilka lat temu UE pracowała nad dyrektywą 2004/38/EC harmonizującą łączenie rodzin w ramach krajów UE. Chodziło m.in. o możliwości stałego pobytu dla członków rodzin, rodziców i dzieci. Przy tej okazji pojawiło się jednak pytanie o definicję słów "rodzina" i "małżeństwo". W końcu dwóch mężczyzn w Holandii czy Belgii może być w świetle ich krajowego prawa "małżeństwem", ale po przyjeździe do Polski - w myśl naszego ustawodawstwa - małżeństwem oczywiście nie są. Spora część krajów Unii chciała to oczywiście zmienić, tak aby holenderskie "małżeństwa" były uznawane w Polsce czy na Słowacji. I niestety, niewiele brakowało, aby do tego doszło. Na szczęście i wówczas, i obecnie taka decyzja wymagałaby jednomyślności wszystkich 27 państw Unii. I zapisy Karty akurat tutaj nie miały żadnego znaczenia. Bo chodzi o uprawnienia legislacyjne Unii, a nie orzecznictwo unijnego trybunału. Jednak dzięki zapisom traktatu lizbońskiego podobny zapis, o zdefiniowaniu "rodziny", można będzie wprowadzić poprzez większościowe głosowanie. Ani Polska, ani inny kraj nie będzie mógł zawetować większościowej decyzji. Nowa eurokonstytucja znosi prawie całkowicie wymóg jednomyślności przy podejmowaniu unijnych decyzji. Zniesienie nicejskiego systemu głosowania sprawia, że Polska będzie miała dwukrotnie mniejszą niż dotychczas siłę głosu. Nietrudno sobie wyobrazić, że lewicowo-liberalna większość reprezentowana przez rządy kilkunastu państw wprowadza za kilka lat takie rozwiązania. Jeśli taki scenariusz by się sprawdził, to dwaj homoseksualiści z Polski będą mogli na chwilę "wyskoczyć" do Holandii, aby wziąć "ślub" i po powrocie polskie władze będą musiały ich uznać za "małżeństwo". Tytuł i śródtytuł pochodzą od redakcji. "Nasz Dziennik" 2008-03-31

Autor: wa