Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Chaos w szkołach

Treść

Chaos w szkołach. Rodzice i dzieci zagubieni. Od 1 września Ministerstwo Edukacji Narodowej wprowadziło obowiązek wychowania przedszkolnego dla pięciolatków. W życiu dzieci to prawdziwa rewolucja. Zgodnie z nowymi przepisami od przyszłego roku do szkoły mogą pójść tylko te sześciolatki, które przez co najmniej rok uczęszczały do przedszkola.

Ponad 70 tys. spośród 370 tys. wszystkich pięciolatków w Polsce 1 września poszło do przedszkola pierwszy raz. Nie we wszystkich gminach są jednak przedszkola. Stąd dla pięciolatków trzeba było szukać innych miejsc poza przedszkolem, nawet na plebanii. W wielu gminach zarówno dzieci sześcioletnie, jak i pięcioletnie są w tzw. oddziałach zerowych organizowanych przy szkołach podstawowych. Do 2009 r. sześciolatki miały obowiązek uczestnictwa w zajęciach w ramach zerówek. Reforma MEN obniżająca wiek szkolny głosami koalicji została przyjęta przez Sejm w 2009 roku. Jednym z jej założeń jest ustalenie obowiązku szkolnego już dla dzieci sześcioletnich, z kolei dzieci w wieku pięciu lat od 1 września br. podlegają edukacji w ramach tzw. przygotowania przedszkolnego tak jak dawniej w ramach zerówek. MEN początkowo planowało, że w ramach kumulacji roczników do pierwszej klasy w jednym roku pójdą wszystkie sześciolatki i siedmiolatki. Jednak po protestach rodziców ustalono tzw. trzyletni okres przejściowy - to znaczy rodzice mają prawo decydować, czy poślą sześciolatka do szkoły, czy też pozostawią go jeszcze przez rok w przedszkolu. O tym, czy ten pomysł ministerialny się spodobał, świadczy chociażby fakt, że ponad 90 proc. rodziców świadomych, jak wygląda program nauczania, nie dało się zmanipulować i wolało zaoszczędzić swoim pociechom jeszcze rok dzieciństwa. A jeżeli już, to podejmowali decyzję o posłaniu dziecka do zerówki, zamiast do pierwszej klasy. Jednak od września rodzice, czy im się to podoba, czy nie, już tego wyboru nie mają, bo zgodnie z zapisem ustawy od września 2012 r. do szkół ma trafić rocznik siedmiolatków oraz dzieci z rocznika 2006, a więc rocznik sześciolatków. Tym samym w jednym roczniku znajdą się siedmiolatki, jak również dzieci, których rodzice, mając dowolność wyboru, nie posłali ich wcześniej do szkół. Karolina i Tomasz Elbanowscy ze Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców potwierdzają, że idea obniżenia wieku szkolnego to bardzo zły pomysł. - Jeżeli do tego dojdzie, to śmiało można powiedzieć, że sześciolatki z rocznika 2006 będą miały ogromne problemy teraz i w przyszłości. Z uwagi na wzrost liczebności klas od początku dzieci te będą kształcone w złych warunkach, często w systemie zmianowym. Będą to także klasy mieszane złożone z dzieci siedmioletnich i sześcioletnich. Ponadto dzieci z tzw. podwójnego rocznika w przyszłości będą miały utrudniony start na studia - ocenia Karolina Elbanowska. Tymczasem według minister Katarzyny Hall, moment wdrażania obowiązku obniżenia wielu szkolnego jest najbardziej odpowiedni, bo pozwala na złagodzenie skutków niżu demograficznego. - Różnica między liczbą uczniów kończących szkołę podstawową a liczbą pierwszoklasistów jest znacząca i wynosi ponad 463 tysięcy. Ten niedobór uczniów w szkołach podstawowych pozwoli w łagodny sposób wprowadzić zmiany w polskim systemie edukacji związane z obniżeniem wieku rozpoczynania spełniania obowiązku szkolnego - mówiła szefowa MEN w Sejmie dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego 2011/2012. W związku z tym w bieżącym roku szkolnym średnio w co piątej szkole podstawowej został utworzony nowy oddział, a w przyszłym roku ma być już w każdej szkole, co - według szefowej resortu edukacji - przyczyni się do złagodzenia skutków niżu demograficznego, sprzyjać będzie ochronie miejsc pracy dla nauczycieli, a ponadto ma zapobiegać likwidacji szkół.

Eksperymenty na dzieciach

W ocenie krytyków planu minister Hall, obniżenie wieku szkolnego to nic innego jak eksperymentowanie na dzieciach. Już dziś bowiem wiadomo, że dzieci sobie nie radzą w kontaktach ze swoimi starszymi kolegami klasowymi. Między dziećmi z dwóch skrajnych roczników jest różnica nawet dwóch lat. Już dziś rodzice sześciolatków, chcąc, by ich dzieci nie pozostawały w tyle za ich starszymi kolegami z klasy, są zmuszeni po lekcjach nadrabiać z nimi zaległości. - Niestety, sześciolatki potrzebują więcej czasu, by przyswoić sobie te same informacje, które rok później, w normalnym trybie nauczania, przyszłyby im bez problemu - zauważa Tomasz Elbanowski. Według naszego rozmówcy, w krajach zachodnich nie zadaje się tylu prac domowych co w Polsce. Natomiast nakładanie takiego obowiązku na dziecko sześcioletnie to całkowity absurd.
Dotychczas dziecko w zerówce poznawało litery, a w pierwszej klasie kontynuowało ten proces. Były dzieci, które już po zerówce umiały czytać, a były i takie, które kontynuowały naukę czytania w pierwszej klasie. Natomiast teraz nauka liter zacznie się dopiero w pierwszej klasie. Tym samym dzieci, które do tej pory miały na naukę liter dwa lata, teraz będą miały tylko rok. Nie ma zatem czasu na powtórki, bo nauczyciel pod rygorem musi realizować program, nie ma też czasu, by indywidualnie pomagać każdemu dziecku, które nie nadąża, i to zupełnie nie ze swojej winy. Nowy program jest natomiast mało przyjazny zarówno dziecku, jak i nauczycielowi, ogranicza bowiem możliwość wykrycia na początku edukacji takich problemów u najmłodszych, jak chociażby dysleksja, co było możliwe w przedszkolu. - Dzieci sześcioletnie, z uwagi na odpowiednie do ich wieku warunki, świetnie się uczyły w zerówkach, natomiast teraz zacznie się ich tresura, a więc zmuszanie na siłę, by siedziały w ławce czy obowiązkowo uczyły się np. kaligrafii, co przerasta możliwościami sześciolatków - ocenia szefowa Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców.
Pedagodzy i nauczyciele nie pozostawiają suchej nitki na pomysłach MEN. Jak powiedziała w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Małgorzata Barańska, doświadczony nauczyciel klas I-III, nowy program jest niczym innym jak hodowlą dzieci, które będą skazane na świetnie zdiagnozowane od dawna w literaturze fachowej tzw. niepowodzenia szkolne, te siłą rzeczy będą za sobą pociągały niepowodzenia na wyższym etapie ich ludzkiego rozwoju. - Chociaż wydaje się banalne uczenie pisania literek, cyferek, jest to jednak fundament, na którym się buduje. Jeżeli dziecko na czas dobrze nie opanuje tych umiejętności, nie będzie w stanie uczyć się efektywnie następnych rzeczy - uważa Małgorzata Barańska. Jej zdaniem, uczenie dzieci sześcioletnich nie jest błędem, bo o ile wcześniej dzieci uczyły się w klasach zerowych, gdzie podstawa programowa była odpowiednio przygotowana i właściwie dobrana do ich możliwości, gdzie liczba zajęć była adekwatna do wieku, o tyle teraz przed sześciolatkiem stawia się wymagania, którym nie jest ono w stanie sprostać, a jeżeli już - to z ogromnym wysiłkiem. - Wcześniej dziecko w zerówce miało dwa razy dziennie po pół godziny zajęć dydaktycznych, gdzie musiało się skupić i uważać. W tej chwili w pierwszej klasie jest to cztery czy pięć razy po 45 minut. Już zmuszenie dziecka do siedzenia przez kilka godzin w ławce nie może pozostać bez wpływu na rozwój dziecka, w tym wieku powinno się ono więcej ruszać. To nic innego jak zabieranie dziecku czasu, który powinno spędzać na zabawach, gdzie w kontakcie z rówieśnikami zdobywa umiejętności społeczne - tłumaczy Małgorzata Barańska. Dla sześciolatka najważniejszą aktywnością powinna być swobodna zabawa, a ukierunkowana aktywność w sensie czasu czy ilości jest drugorzędna.
Kolejny problem to brak przepisów, które umożliwiałyby powrót dziecka z pierwszej klasy do zerówki. - Zgłosiła się do nas matka, która próbowała przepisać dziecko do zerówki w trakcie roku szkolnego, ale jej się to nie udało, nie ma przepisów, które by to regulowały. Tymczasem dziecko nie dało sobie rady, zwłaszcza pod kątem emocjonalnym, nie nadążało też z programem, a ponadto zostało odrzucone przez grupę starszych uczniów - tłumaczy Tomasz Elbanowski. W ocenie Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców, główną przyczyną braku możliwości powrotu dziecka z pierwszej klasy do zerówki są finanse. Chodzi o to, że nauka dziecka z pierwszej klasy jest utrzymywana z subwencji oświatowej z kasy państwa, natomiast na edukację dzieci w zerówce płacą samorządy. To sprawia, że dzieci, które nie dają sobie rady, nie mają szans cofnięcia się do zerówki, a jedynym wyjściem jest powtarzanie pierwszej klasy. Wszystko wskazuje na to, że nie chodzi tu o poprawę edukacji i dobro dzieci, a jedynie o skrócenie jej o rok, a tym samym wprowadzenie na rynek pracy większej grupy ludzi. Gra idzie zatem o ekonomię: budżet, składki emerytalne, podatki, nie zaś o dobro dziecka.
Kłopot stanowi też stale spadająca liczba przedszkoli, których utrzymanie państwo złożyło na barki ubożejących samorządów, co sprawiło, że coraz więcej przedszkoli znika. To oznacza, iż niedofinansowany samorząd, zwłaszcza w małych miejscowościach, w jakiś nadzwyczajny sposób nagle z roku na rok musi zapewnić wszystkim pięciolatkom miejsce w przedszkolu, nie otrzymując od państwa na ten cel ani złotówki. - Zgodnie z regułą pedagogiczną, wiek przedszkolny obejmuje dzieci do sześciu lat. Tymczasem my właściwie w połowie edukacji przedszkolnej wysyłamy dzieci do szkół, bo tam jest miejsce. Nikogo natomiast nie interesuje, że to dziecko nie poradzi sobie np. na stołówce czy w innych sytuacjach - krytykuje ten pomysł MEN Karolina Elbanowska. Edukacja pięciolatków, przy braku pieniędzy i bazy, jest krzywdą dla dzieci. Według badań, aż 72 proc. Polaków jest przeciwnych propozycji MEN dotyczącej obniżenia wieku szkolnego i posyłania sześciolatków do szkół, a jedynie 16 proc. opowiada się za tym wariantem.
Mariusz Kamieniecki

Nasz Dziennik 2011-09-05

Autor: au