Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cena życia na szkle

Treść

Zdjęcie: MICHAEL DALDER/ Reuters

Jeden z zakładów hodowli ludzi reklamuje się hasłem: „In vitro bez ryzyka genetycznego”. Kierownik „kliniki” na promocyjnym klipie beznamiętnie przedstawia szczegóły metod detekcji wad genetycznych. Technologia może poddać przesiewowi kilkanaście tysięcy punktów w obrębie genomu, stanowiąc gęste sito eugenicznej selekcji. Dzięki diagnostyce preimplantacyjnej, jak mówi, istnieje możliwość zapobiegania „usuwania ciąż po diagnostyce prenatalnej, oraz urodzeń dzieci chorych”. Zaznacza przy tym aspekt finansowy – „lepszego komfortu opieki medycznej dla ludzi z wadami genetycznymi, których się urodzi mniej”!

W tym wyrafinowanym samousprawiedliwianiu się pan doktor nie powiedział tylko jednego – co dzieje się z embrionami ludzkimi uznanymi za chore? Zostały stworzone, ale z założenia nigdy nie dopuści się do ich dalszego rozwoju. Co zamierza z nimi zrobić dalej jako właściciel tej nieludzkiej fabryki? Nie liczymy na pomoc państwa – losem tych ludzi się nie interesuje.

W jakim kierunku poszedłby pan doktor, gdyby swoje eugeniczne wizje, podparte argumentami z przestrzeni wyrugowanej z Praw Bożych, mógł realizować bez ograniczeń finansowych i mimo wszystko istniejącego sprzeciwu społecznego? Być może ideałem współczesnego eugenika jest świat, w którym zakazana byłaby niekontrolowana genetycznie naturalna prokreacja. Bezwzględną kontrolę jakości zapewniałaby natomiast procedura in vitro nieodłącznie związana z eugeniką. W sumie wcale nie jest to wizja science fiction, biorąc pod uwagę praktyki aborcyjnej selekcji płci w Chinach.

Akceptacja in vitro to równia pochyła, na której usprawiedliwienie eugeniki jest logiczną konsekwencją, kolejnym krokiem poprawiającym „wydajność” odhumanizowanego procesu. Skoro można tworzyć zarodki w laboratorium, trudno nie uciec się do dalszej ingerencji, przebierając w nich za pomocą metod genetycznych.

Pan doktor z „kliniki” in vitro nie jest jednak pionierem wśród pysznych poprawiaczy Pana Boga i natury za pomocą metod niegodziwych. Ci poprzedni również przekonani byli o swojej racji. W czasach sobie współczesnych zarówno prof. Ernst Rüdin, prof. Fritz Lenz, prof. Werner Catel, Werner Heyde, Paul Nitsche, Bernard Bohne, Josef Mengele i inni uznawali siebie za naukowców. Ale to oni odpowiedzialni byli za realizację zbrodniczego niemieckiego planu T4 w latach 1939-1944 polegającego na fizycznej „eliminacji życia niegodnego”. W ramach akcji T4 mordowano psychicznie chorych, osoby przebywające w zakładach opiekuńczych ponad 5 lat oraz ludzi z niektórymi wrodzonymi zaburzeniami rozwojowymi. Według szacunków, w latach 1940-1941 w ramach akcji T4 zabito 70 273 chorych i niepełnosprawnych, w tym pensjonariuszy szpitali psychiatrycznych na terenach okupowanych przez III Rzeszę. Od kwietnia 1941 r. program został rozszerzony i pod kryptonimem „Akcji 14f13” objął chorych psychicznie oraz niepełnosprawnych nieniemieckich więźniów obozów koncentracyjnych. W akcji wymordowano ok. 20 tys. osób.

Nie wiedzieć czemu, eugenika przeniesiona na wcześniejsze, przedimplantacyjne i prenatalne stadia rozwoju człowieka, miałaby stać się bardziej „ludzka” i być pozbawiona piętna ideologii czystej rasy?

„Produkt ludzki” tworzony na szkle, kontrolowany pod względem „jakości” za pomocą metod z punktu widzenia ludzkiego technicznie zaawansowanych, a z punktu widzenia skomplikowanej natury – metod arcyprymitywnych (!) – może okazać się wadliwy na niespotykaną skalę. Niekoniecznie przez samą selekcję, choć ta prowadzić może do niezamierzonej akumulacji wad towarzyszących… brakowi innych cech, ale wskutek zaburzeń powodowanych na etapie ingerencji in vitro. Metoda w założeniu mająca stworzyć „nadczłowieka”, prowadzić może do jego problemów zdrowotnych, i to nie tylko widocznych gołym okiem rozwojowych wad wrodzonych. Nie bez przyczyny kierownik kliniki neonatologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu prof. Janusz Gadzinowski alarmował, że dzieci poczęte metodą in vitro mają znacznie więcej problemów w okresie okołoporodowym niż inne. Spotkał się z szykanami, ale nie jest pierwszym naukowcem, któremu knebluje się usta za wyrażanie prawdy. Czyżby z fabryki in vitro miało wyjść społeczeństwo chuderlawe? Jaka będzie na to recepta? Zaprzestanie tego procederu? Nie – jeszcze większa selekcja!

I tu dochodzimy do paradoksu. Techniki, niczym moralnie nieusprawiedliwione, które mają przy okazji wyłapać określone defekty, prowadzą do defektów nieprzewidywalnych.

Pojawiają się wyniki badań, według których manipulacje rozrodczością ludzką prowadzić mogą także do zaburzeń psychicznych u potomstwa, a ich ryzyko zwiększone jest o około 30 procent. Taki związek sugerowany był jednak od dawna. Trudno, aby brutalne manipulacje zarodkiem, kłucie mikropipetą, zasysanie, chemiczne trawienie otoczki, witryfikacja, odmrażanie, inkubacja w sztucznej pożywce, wyrywanie pojedynczych komórek do diagnostyki preimplantacyjnej, nie mogły mieć wpływu na subtelną sferę psychiki w przyszłości. Skąd przekonanie o nieszkodliwości tych procedur?

Z filmu promocyjnego programu eugenicznego wspomnianej „kliniki” dowiedzieć się można ważnej rzeczy. Niektóre ośrodki sprytnie manipulują faktami, zasłaniając się listkiem figowym, chcą ukazać swoje „etyczne” oblicze. Twierdzą mianowicie, że diagnostyka ciałek kierunkowych komórki jajowej pozwala ominąć diagnostykę preimplantacyjną zarodka ludzkiego, ale przecież ciałko kierunkowe II rzędu uwalnia się dopiero po zapłodnieniu! Stąd pełna diagnostyka materiału genetycznego ciałek kierunkowych (koniecznie dwóch) odbywa się nadal na ludzkim zarodku! Czy prosty wniosek, że również diagnostyka ciałek kierunkowych w istocie determinuje losy już poczętego embrionu, doprowadzi pana doktora do zejścia z drogi, którą wytyczali eugeniczni poprzednicy? Wątpię, skoro „klinika” przeprowadza diagnostykę eugeniczną również na samym zarodku. Niech pan doktor nie obraża się za to zestawienie. To i tak uczyni historia, jak z innymi, choć wówczas na praktyki eugeniczne było administracyjne przyzwolenie ze strony partii i państwowej administracji.

Dr hab. dr n. Med. Andrzej Lewandowicz
Nasz Dziennik, 18 lipca 2014

Autor: mj