Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Cały rząd pracuje dla Komorowskiego

Treść

Wygląda na to, że rząd upadnie, jeśli do Pałacu Prezydenckiego nie wprowadzi się Bronisław Komorowski z uroczą małżonką. Ministrowie w sposób ostentacyjny i bez liczenia się z faktem, że mają działać w interesie całego społeczeństwa, spędzają czas w rozjazdach, agitując za marszałkiem Sejmu. Politycy Platformy nie widzą w tym nic niewłaściwego, ale według opozycji, można mówić o przekroczeniu standardów służby cywilnej. Wątpliwości mają też konstytucjonaliści.
Minister finansów Jacek Rostowski stwierdził wprost, że Polska nie może sobie pozwolić na blokujący reformy strukturalne pat ustawodawczy, a problemu tego można uniknąć - zdaniem ministra - tylko wtedy, jeśli wybory prezydenckie wygra Bronisław Komorowski. Michał Boni, minister w kancelarii premiera, powiedział jednej z gazet, że "kibicuje Bronisławowi Komorowskiemu", dodając: "trzymam kciuki za Bronisława Komorowskiego". O wspomożeniu p.o. prezydenta nie zapomniała także minister edukacji Katarzyna Hall i zabrała go na piątkowe uroczystości zakończenia roku szkolnego w Świniarach (woj. mazowieckie).
W długim szeregu ministrów uprawiających propagandę na rzecz Komorowskiego nie zabrakło Radosława Sikorskiego, szefa MSZ i niedoszłego kandydata PO na prezydenta w jednej osobie. Podczas sobotniej Konwencji Wyborczej PO przeszło mu przez gardło: "Głosuję na Bronka".
W trudach kampanii wyręczyła marszałka również minister zdrowia Ewa Kopacz, która wzięła udział, zamiast kandydata PO, w debacie "okrągłego stołu" na temat służby zdrowia zorganizowanej w Sejmie z udziałem m.in. Jarosława Kaczyńskiego. Zrobiła to w godzinach pracy.
Kontrowersyjne zachowanie ministrów nie podoba się opozycji. - Życzyłbym sobie tego, by ministrowie rządu Donalda Tuska przede wszystkim wykonywali swoje obowiązki. Dla mnie było czymś żenującym, kiedy pan marszałek Komorowski w piątek we Włocławku obiecywał, że będą autostrady. Chciałbym, by obietnice, które składał pan premier Tusk w 2007 roku, zostały zrealizowane. Mijają już prawie trzy lata, a autostrad nie ma. Czy mamy sądzić, że obietnice, które składa pan Komorowski, zostaną spełnione? On jest po prostu niewiarygodny - ocenia rzecznik PiS poseł Mariusz Błaszczak.
Jego zdaniem, nachalne działania propagandowe członków rządu na rzecz Komorowskiego oznaczają nie tylko zajmowanie się sprawami, które nie należą do kompetencji ministrów, ale dodatkowo można to odczytać jako poparcie dla coraz to nowych obietnic wyborczych Komorowskiego. - To przypomina mi sytuację z 2009 roku, kiedy pan Tusk obiecywał inwestora katarskiego dla stoczni, którego ostatecznie nie było, stocznie upadły, a miejsca pracy zlikwidowano. Dlatego życzyłbym sobie, by rząd pracował, rozwiązywał problemy, a nie angażował się w kolejne składanie obietnic - zaznacza Błaszczak.
Zaangażowanie ministrów nie dziwi polityka PO, posła Antoniego Mężydły. - Każdy wie, że ministrowie tego rządu popierają Bronisława Komorowskiego - mówi (choć np. Waldemar Pawlak za nim się nie opowiedział). I dodaje, że nie widzi w tym zachowaniu oznak nadużywania stanowiska dla poparcia kandydata Platformy. Działania niektórych ministrów wręcz usprawiedliwia. - Minister Rostowski ma uzasadnione powody, bo zależy mu, by utrzymać w ryzach budżet, a łatwiej będzie przy Komorowskim - twierdzi poseł PO. Według Janusza Piechocińskiego, posła koalicyjnego PSL, minister jest jednocześnie politykiem i trudno oddzielać funkcje, które pełni. - Jeśli minister popiera kandydata w godzinach pracy, to mamy problem, jednak trudno u polityka ministra rozdzielać te godziny. Zarzuty można formułować tylko wówczas, gdy chodzi o sytuacje, kiedy poparcie dla kandydata odbywa się kosztem czasu, który powinien być poświęcony pracy zawodowej - uważa Piechociński.
Według Andrzeja Maciejewskiego, eksperta ds. polityki z Instytutu Sobieskiego, w czasie kampanii prezydenckiej ministrowie powinni się zająć sprawami swoich resortów. - Pan Komorowski pełniący obowiązki prezydenta ma poparcie PO i wsparcie wszystkich ministrów. Zwracam uwagę na istotny fakt, że jak nigdy polski premier i jego ministrowie biorą udział bez mrugnięcia okiem we wszystkich naradach i spotkaniach Rady Gabinetowej. Takie rzeczy inicjowane przez śp. Lecha Kaczyńskiego zawsze były opieczętowane zarzutami i komentarzami - zauważa Maciejewski. - Ministrowie kierują resortami, tymczasem widzimy brak ustaw, a zapowiadano, że mają ich pełne szuflady. Nie widać pomysłów na naprawę polskich spraw, nie widać reform, którym miał przeszkadzać Lech Kaczyński - dodaje. Według komentatora, dla PO najważniejszy jest wizerunek partii w oczach elektoratu. - Teraz widzimy zwarcie szeregów i PO pracuje na to, by pokazać się jako partia jednolita i zgodna, wspólnie pracująca dla Polski - podkreśla.
Forsowanie kandydata PO przez ministrów krytycznie ocenia poseł Antoni Macierewicz. - To jest skomplikowana sprawa i w demokracji parlamentarnej dwuznaczna, dlatego że z jednej strony ministrowie pochodzą z danej partii politycznej, ale z drugiej strony mają obowiązek reprezentować interesy państwa, a nie poszczególnej grupy czy partii - tłumaczy. - Niestety, niektórzy ministrowie pana Tuska tak się zachowują wobec kandydatury pana Komorowskiego, jakby działali w ramach swoich obowiązków na rzecz konkretnego kandydata i konkretnego układu politycznego. To jest przekroczenie obyczaju demokratycznego i wskazuje na to, że traktuje się państwo jak rodzaj łupu, który się zdobywa i który przypada dla grupy wygrywającej wybory - zaznacza.
Doktor Przemysław Czarnek, konstytucjonalista z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wskazuje, że z prawnego punktu widzenia nie ma formalnego wymogu rozdziału funkcji p.o. prezydenta i kandydata na ten urząd w wyborach, a marszałek, będąc kandydatem na prezydenta, nie musi też rozdzielać tej funkcji od obowiązków p.o. prezydenta. - Nie ma takiego przepisu, który by obligował marszałka Sejmu do tego, żeby zrezygnował, po pierwsze, z funkcji marszałka, po drugie, ewentualnie z członkostwa w partii politycznej. Zasadniczo marszałek p.o. prezydent nie podlega reżimowi art. 132 Konstytucji, z którego by wynikała jego apolityczność, czyli konieczność zrezygnowania z funkcji partyjnych. W związku z tym na gruncie obowiązującego prawa takiego wymogu nie widać. Nie ma wątpliwości, że jeśli ktoś pełni obowiązki prezydenta i chciałby je pełnić w zgodzie z funkcją prezydenta wynikającą z art. 126 Ustawy Zasadniczej, a więc arbitra i osoby moderującej, to takiemu reżimowi powinien się poddać, ale nie ma takiego wymogu prawnego - twierdzi konstytucjonalista.
Jak podkreśla dr Czarnek, z art. 126 wynikają funkcje prezydenta, a jedną z nich jest funkcja arbitra stojącego na straży wartości konstytucyjnych, takich jak nienaruszalność terytorium RP, przestrzeganie Konstytucji, suwerenność narodu. - Organ prezydencki pomyślany jest jako ten, kto stoi nad wszystkimi i reaguje w sytuacjach kryzysowych - mówi i dodaje, że z tego punktu widzenia marszałek, który jest jednym z liderów partii politycznej, nie może być takim arbitrem, bo nie jest władzą neutralną, będąc marszałkiem i liderem partii politycznej.
W USA taki problem nie mógłby się pojawić, bo występuje tam funkcja zastępcy prezydenta i on piastuje urząd do czasu wyboru nowego prezydenta, w przypadku gdy ten umiera lub nie może pełnić swego urzędu do końca kadencji. Podobnie jest w krajach, gdzie prezydent pełni funkcje reprezentacyjne, jak Niemcy czy Włochy, i gdzie prezydent jest wybierany najczęściej przez parlament.
Paweł Tunia
Nasz Dziennik 2010-06-28

Autor: jc