Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Byliśmy jedną rodziną

Treść

Fragment przedmowy gen. Władysława Andersa do książki "Działania 2. Korpusu we Włoszech", Londyn 1963

Pisząc wstęp do historii działań wojennych 2 Korpusu jako jego dowódca oraz jako były dowódca Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS, nie mogę nie wspomnieć, chociażby w kilku zdaniach, dziejów przeżyć i żmudnej wędrówki żołnierza polskiego.
Wybuch wojny niemiecko-rosyjskiej w czerwcu 1941 r., a w jej wyniku umowa Sikorski - Stalin otworzyły dla części żołnierzy oraz znikomej ilości obywateli polskich, tak masowo deportowanych do Rosji, bramy więzień oraz wrota karnych obozów pracy, rozsianych po całym olbrzymim imperium władców Kremla. Zjedzeni przez szkorbut, przez nędzę nieludzkiego bytowania, której nie jest w stanie wyobrazić sobie człowiek Zachodu, wlekli się przez bezkresne obszary Rosji do ośrodków formowania Polskich Sił Zbrojnych ci, którym zaświtała wolność i dla których ziściła się wiara w cud Boży. Ktokolwiek widział te szkielety odziane w łachmany, musiał mieć wątpliwości, czy z tego elementu ludzkiego może kiedyś odtworzyć się wojsko.
Jednakże ja, który miałem zaszczyt witać tych ludzi i patrzeć w ich pełne wiary i szczęścia oczy, nie miałem ani chwili zwątpienia, że będzie to znakomity żołnierz, byle tylko dać mu warunki fizycznego odrodzenia. Niestety, warunki zakwaterowania, wyżywienia oraz wyszkolenia układały się od pierwszej chwili jak najgorzej.
Jeżeli uwzględnić, że prócz żołnierzy, którzy wymagali intensywnego odżywiania (a racja żywnościowa wynosiła na papierze zaledwie 2000 kalorii), trzeba było dokarmiać tysiące dzieci, kobiet i starców, napływających do obszarów rozmieszczenia wojska, każdy zrozumie, że gdy nie następowała poprawa w warunkach egzystencji, zacząłem myśleć, jak wyprowadzić tych ludzi z Rosji, aby mogli być pożyteczni dla sprawy polskiej oraz toczącej się wojny. Wysiłki moje zostały zwieńczone powodzeniem: 116 000 ludzi, w tym 78 000 żołnierzy oraz 38 000 ludności cywilnej, wśród której było 12 000 dzieci, opuszcza Rosję, przechodząc na środkowy Wschód.
Historia kampanii włoskiej, w której 2 Korpus szedł od zwycięstwa, dowodzi nie tylko sprawności dowodzenia, ale również wybitnie wysokiego morale żołnierza. Żołnierz ten, który cudem wyszedł z objęć śmierci w Rosji, pragnął walki, pragnął rozrachunku z Niemcami za rok 1939, za gnębiony Kraj. Żołnierz ten chciał się bić i umiał bić.
Byliśmy wszyscy złączeni przebytą drogą przez Rosję, chlubą bojową Karpatczyków, miłością do Kraju, tworząc jedną wielką zgodną rodzinę, która poza walką miała wiele trosk niecodziennych dla żołnierza na wojnie. Mieliśmy rodziny rozsiane po świecie - w Rosji, Niemczech i okupowanym Kraju, w Indiach, Afryce, Meksyku itd. Mieliśmy gimnazja dla dokształcania żołnierzy, a u schyłku wojny - wszystkie problemy, które w normalnych warunkach spadają na barki rządu każdego kraju. Byliśmy nazywani przez innych "Małą Polską", bo widzieli nasze oczy zawsze wpatrzone w Kraj.
Mimo stale dochodzących do nas plotek czy też niedyskrecji o konferencjach Wielkiej Trójki nie wierzyliśmy, aby mogło być prawdą, że W. Brytania i Ameryka - nasi sojusznicy - mogli zaprzedać Stalinowi Polskę i całą środkowowschodnią Europę. Wierzyliśmy w zdrowy rozsądek polityczny przywódców tych państw. Niestety, rzeczywistość okazała się inna. Skutki tej przeczącej rozsądkowi politycznemu polityki Stanów Zjednoczonych i W. Brytanii odczuwamy po dzień dzisiejszy. (...) Błędy polityczne mocarstw zachodnich pozbawiły Naród Polski wolności, a żołnierza, który wiernie do ostatnich dni wojny walczył u boku swych sojuszników - możności powrotu do kraju.
Mimo że lata tułaczki żołnierskiej i oderwania od Kraju upływają z zawrotną szybkością, nie wolno nam tracić nadziei, że wielu z nas starszych dożyje dnia szczęśliwego, w którym Naród Polski odzyska wolność, a młodsi od nas, szczęśliwsi, wchodząc z powrotem na szlak żołnierskiej drogi, którą kroczył żołnierz 2. Korpusu, będą mogli oddać siły i doświadczenie dla utrwalenia i odbudowy tak straszliwie przez okupantów niszczonego i gnębionego kraju.
"Nasz Dziennik" 2009-05-18

Autor: wa