Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Budżet za pakiet

Treść

Wiceminister środowiska Marcin Korolec postulował, żeby UE nie podejmowała żadnych decyzji klimatycznych, dopóki nie ma globalnego porozumienia w tej sprawie. Premier Ewa Kopacz tę strategię porzuciła (FOT. M. MAREK)
Z posłem Krzysztofem Szczerskim (PiS), byłym wiceministrem spraw zagranicznych i ekspertem ds. europejskich Uniwersytetu Jagiellońskiego, rozmawia Maciej Walaszczyk

Premier Ewa Kopacz ledwie przed miesiącem zapowiadała, że będzie broniła interesów polskiej gospodarki i dlatego jest przeciw dalszej redukcji emisji CO2 o 40 proc. do 2030 roku. Ale w Brukseli weta nie postawiła.

– Nawet w tym rządzie istniała świadomość, że nie ma powodu, aby przyjmować nowe, drastyczniejsze zobowiązania redukcji CO2, w sytuacji gdy nie ma globalnego porozumienia klimatycznego. Taką strategię chciał realizować np. wiceminister środowiska Marcin Korolec. I to była słuszna droga.

Jednak ktoś w obozie władzy zdecydował inaczej – że będziemy się zgadzać. Nasze zdecydowane weto powinno zostać postawione na etapie, gdy dyskutowano o umieszczeniu nowego pakietu klimatycznego w porządku obrad Rady Europejskiej. Powinniśmy wtedy skutecznie domagać się, aby ta sprawa nie była dyskutowana, dopóki nie będzie porozumienia o redukcji emisji z krajami takimi jak Chiny, Rosja czy USA. Sama Unia Europejska odpowiada raptem za kilkanaście procent globalnej emisji, więc nasze nowe zobowiązania nic nie zmienią, jeśli chodzi o bilans światowy. Za to Polskę będą kosztować bardzo dużo.

Negocjacje w ogóle nie musiały się zakończyć żadnym kompromisem czy ustaleniem.

– Można było je zawiesić przynajmniej na rok, do czasu globalnego szczytu klimatycznego w Paryżu. To nie były negocjacje takie jak np. negocjacje budżetowe w Unii, kiedy wiadomo, że trzeba znaleźć kompromis, inaczej nie będzie planu finansowego na następne lata. Unia Europejska nie załamałaby się bez nowego pakietu klimatycznego. Do tego, żeby nie podejmować tej sprawy, bardzo przydatny byłby głos przewodniczącego elekta Rady Europejskiej, czyli Donalda Tuska. Jestem zszokowany tym, że Tusk wolał biegać po Łazienkach, niż pojechać do Brukseli i wykorzystać swój autorytet, o którym tak wiele mówi, do nieformalnych zabiegów o polskie interesy. Tak zrobiłby, gdyby czuł odpowiedzialność za Polskę i miał kwalifikacje, aby być samodzielnym, silnym politykiem europejskim.

Dlaczego więc rząd się ugiął?

– Odpowiedź jest prosta: za nowym pakietem klimatycznym stoją interesy grupy państw unijnych, które widzą w nim szanse na ekspansję gospodarczą i utrzymanie swojej konkurencyjności. To przede wszystkim Niemcy, które same przekształcają za duże pieniądze swój sektor energetyczny i chcą, by inni też się wykosztowali; Francja, która chce sprzedawać swoją energię i technologie; kraje skandynawskie, które z kolei chcą zarobić na sprzedaży energii ze źródeł odnawialnych. Konkretne kraje parły do tych ustaleń, a my się im poddaliśmy.

Utrzymanie twardego stanowiska było w zasięgu rządu PO – PSL?

– Wątpiłem w to od samego początku, a kiedy zobaczyłem, że rząd wycofał się z postulatu nieumieszczania kwestii klimatycznej w porządku obrad Rady Europejskiej, już wiedziałem, że zgodzi się na ustępstwa, byle tylko nie pokrzyżować planów wspomnianym silnym państwom Unii. Ewa Kopacz walczyła tylko o jedno: o taki rodzaj zapisów, żeby mogła powiedzieć w kraju, że nie ustąpiła za nic. Chciała, aby dano jej alibi przed wylotem do Warszawy. I taki jest sens zapisów, którymi tak się pani premier teraz chwali. To alibi dla ukrycia tego, co zrobiła polskiej gospodarce razem z wicepremierem Januszem Piechocińskim. Ten szczyt podciął gardło polskiej gospodarce, a pani premier chwali się, że dano jej plasterek, żeby zalepiła tę ranę. Jest jeszcze jeden wątek. Tuż przed szczytem usłyszałem z ust ważnego polityka PO, że skoro Niemcy poparły budżet Unii, w którym są środki dla Polski z funduszy strukturalnych, to my powinniśmy teraz im odpłacić zgodą na pakiet, na którym im zależy. Zależy, bo dzięki pakietowi zarobią i odrobią sobie niejako to, co wyłożyli do budżetu unijnego. Jeśli takie było rzeczywiście uzasadnienie tych decyzji polskiego rządu, to jest to skandal.

To już drugi raz, gdy rządząca koalicja dopuściła się de facto zdrady polskich interesów. Skutki braku polskiego sprzeciwu w 2008 roku również były niekorzystne. Czym wówczas się kierowano?

– Za każdym razem, i nie jest to moim zdaniem przypadek, ostateczne rozstrzygnięcia w sprawie klimatu trafiają na moment, kiedy w Warszawie jest nowy rząd, „europejski”, który chce się wykazać i który jest niezdolny do powiedzenia „nie” z przyczyn psychologicznych, politycznych i własnego interesu, którego premier jest tak nieobyty w sprawach unijnych, że łatwo go przekonać kilkoma prostymi trikami. Tak było z Tuskiem w 2008 roku, gdy zgodził się na przesunięcie roku, od którego liczy się redukcja emisji CO2 z bezpiecznego dla nas, który wynegocjował Lech Kaczyński, na termin wymagający od nas dużych nakładów. I tak jest teraz. Za każdym razem, podejmując te niekorzystne dla Polski decyzje, premierzy chcieli tego samego – alibi. Alibi, jakie dostał Tusk w 2008 r., i Kopacz w 2014 r., jest identyczne. To pieniądze – obiecane, ale nie gwarantowane. I to w wysokości śmiesznej w stosunku do kosztów, jakie będzie musiała ponieść gospodarka. Kopacz wyżebrała grosze, a straciła fortunę. Te rzekome, bo nigdzie niezapisane, 7 mld zł na modernizację energetyki w ciągu 15 lat nie starczy nawet na jedną nowoczesną elektrownię. Tyle że koszty są długoterminowe i nikt ich na stole nie widzi. A pieniądzem, nawet wirtualnym, można zamachać przed kamerą posłusznych dziennikarzy i powiedzieć: to jest konkret, dostaliśmy pieniądze.

Jak można wyjść z tej sytuacji?

– Mówimy jasno: gdy powstanie rząd Prawa i Sprawiedliwości, podejmiemy wszelkie możliwe działania na forum Unii, by wynegocjować dla Polski wyłączenie z rygorów pakietu. Chcemy tego dokonać poprzez wprowadzenie zapisów o tym, że kraje rozwijające się w Unii nie są zobowiązane do takich redukcji, które mogą podważyć ich potencjał gospodarczy i możliwości rozwoju. Powołamy się przy tym na klauzulę solidarności europejskiej. Polska jest wciąż relatywnie biedna w Unii. Jak mamy nadrobić dystans do najbogatszych, gdy wrzucają nam na plecy worek pełen kamieni? Nie ma naszej zgody na ubezwłasnowolnienie Polski w celu realizacji interesów innych państw. Polska musi mieć prawo do rozwoju gospodarczego i odbudowy przemysłu. Tym bardziej że będzie to korzystne także dla Unii jako całości. Oczywiście my też chcemy polityki ekologicznej, ale musi ona brać pod uwagę nasze potrzeby i nasze możliwości. Jesteśmy krajem, dla którego bezpieczeństwo energetyczne opiera się na węglu, bez węgla jesteśmy całkowicie zdani na import energii. PiS będzie broniło suwerenności energetycznej Polski.

Co ustalenia szczytu oznaczają dla polskiej gospodarki kopalń, hut, cementowni, a co dla każdego z nas opłacających rachunki?

– Pakiet, na który zgodzili się premier Kopacz i wicepremier Piechociński, to co najmniej trzy silne ciosy w Polskę. Po pierwsze – zapowiada dalszą redukcję emisji CO2 w sektorze energetycznym i jednocześnie zgodę na to, by Komisja Europejska mogła ingerować w cenę uprawnień do tej emisji, tak by podwyższać ich wartość. Oznacza to, że cena ta może wzrosnąć nawet 10-krotnie w najbliższych latach. Co z tego, że kraje biedne dostały obietnicę, iż część z tych uprawnień będą mogły mieć za darmo? Policzmy prostym rachunkiem. Załóżmy, że Polska potrzebuje 100 uprawnień, 40 z nich ma za darmo, a za 60 płaci. Dziś uprawnienie kosztuje 3 euro. Płacimy więc 180 euro za wszystko. Ale jeśli cena będzie wynosiła 30 euro za jedno uprawnienie, to zapłacimy 1800 euro za to samo. Czyli nawet przy zachowaniu darmowych uprawnień koszt wzrośnie o 1620 euro. I na to pani Kopacz się zgodziła. Jak więc może mówić, że ceny energii nie wzrosną? To banialuki. Premier liczy na to, że skutek jej decyzji będzie widoczny za kilka lat, a nie za jej kadencji, która się skończy za rok. To na tym opiera swoją manipulacyjną propagandę sukcesu. Warto pamiętać, że te darmowe pakiety uprawnień będą oferowane tylko najbiedniejszym państwom. Ewa Kopacz zakłada zatem, że aż do 2030 roku będziemy wciąż jednym z najbiedniejszych krajów Unii. Lepiej się nam będzie nie rozwijać, bo za rozwój zapłacimy ogromną cenę gwałtownego wzrostu cen energii. To pułapka. I premier Kopacz w nią wpadła.

A jaki będzie drugi cios?

– Po raz pierwszy rządy zgodziły się na wiążące cele redukcji CO2 w sektorach nieenergetycznych gospodarki. Chodzi o budownictwo, transport i rolnictwo. Rząd premier Kopacz miał w strategii negocjacyjnej zapisane, że chce uzyskać zwiększenie praw do emisji w tych sektorach w zamian za zgodę na redukcje w energetyce. A jest dokładnie odwrotnie. Zgodził się i na redukcje w energetyce, i na redukcje w budownictwie, transporcie i rolnictwie. To położy te branże na łopatki. Po co było budować drogi, skoro koszt firm transportowych pójdzie w górę? Jak mamy budować mieszkania dla młodych, jeśli padnie przemysł budowlany? Po co walczyć o dopłaty dla rolników, gdy przemysł rolniczy będzie się redukować?

I wreszcie trzeci element – Kopacz i Piechociński zgodzili się na to, aby w Unii 27 proc. energii pochodziło ze źródeł odnawialnych. Każdy kraj otrzyma swoją pulę, którą będzie musiał wypełnić. Rząd mówi, że to nas nie dotknie, bo na pewno nie będziemy musieli uzyskać aż takiego poziomu energii odnawialnej. Nie wiem, na czym opiera to twierdzenie, bo w zapisach tego nie ma. A tymczasem jeśli nie wypełnimy przydzielonej nam ilości, to będziemy musieli kupić tę energię od innych państw, żeby ją wliczyć do naszego bilansu. Polska będzie dużym importerem energii. Nasze podatki zasilą kasę bogatszych od nas państw.

Kiedy zaczną obowiązywać te ustalenia?

– Skutki obciążą głównie kolejne rządy, i na to liczy koalicja PO i PSL. Dlatego my będziemy musieli się z tych sideł wywikłać. Jest jeszcze jeden podstawowy problem. Rządy PO – PSL przez ostanie lata doprowadziły do katastrofalnych zaniedbań w polityce energetycznej. Jak mamy rozwijać energetykę odnawialną, skoro przez siedem lat nie uchwalono nawet ustawy o odnawialnych źródłach energii? Jak mamy redukować emisje, skoro do dziś nie ma nawet ustawy o wydobyciu gazu łupkowego? Jak budować elektrownie gazowe, skoro gazoport opóźnia się o lata i nie wiadomo, kto i kiedy go skończy. To wszystko PO i PSL chcą zrzucić na rząd Prawa i Sprawiedliwości. Takich min podłożonych w rożnych miejscach państwa jest wiele. Gdy zmienią się rządy w Polsce, to polityka będzie jak chodzenie po polu minowym.

Dlaczego UE tak wyśrubowuje klimatyczne standardy?

– Łączy się tu ideologia z konkretnymi interesami. Nic tak nie sprzyja ukryciu egoistycznych interesów firm i państw, jak ukrycie ich pod płaszczykiem szczytnych idei. Ale trzeba też uczciwie pogratulować tym, którzy potrafią tak rozgrywać swoją politykę. Bo są bardzo skuteczni. W ten sposób tworzy się samonapędzający się mechanizm – korporacje i państwa finansują badania, akcje społeczne, które udowadniają celowość ich polityki, a dzięki temu umożliwiają zarabianie pieniędzy kosztem słabszych, przez co są środki na finansowanie dalszych badań i ruchów społecznych. A słabsi zawsze są na przegranej pozycji. Dlatego czasem należy powiedzieć: weto. Ale do tego potrzeba cnoty charakteru, jaką jest odwaga.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik, 27 października 2014

Autor: mj