Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Budżet 2011: zamrożone płace, zabrane zasiłki

Treść

Wzrost PKB na poziomie 3,5 proc., inflacja średnioroczna - 2,3 proc., spadek bezrobocia do 9,9 proc., zamrożenie płacy minimalnej i płac w budżetówce oraz ograniczenie pomocy socjalnej - Rada Ministrów przyjęła wczoraj przygotowane przez Ministerstwo Finansów założenia do przyszłorocznego budżetu. Ustawa budżetowa na rok 2011 zostanie poddana rygorom "reguły wydatkowej", która ogranicza maksymalny wzrost wydatków elastycznych budżetu do 1 pkt proc. powyżej inflacji, co może ograniczyć inwestycje.
- Bardzo nieprzyjemną niespodzianką jest zamrożenie płac w sferze budżetowej utrzymywane dotąd w tajemnicy ze względu na wybory - zwraca uwagę prof. Andrzej Kaźmierczak, członek RPP. Zauważa, że "zamrożenie płac" przy 2,3-procentowej inflacji oznacza de facto "spadek wynagrodzeń". Jeśli mniej zarobimy - mniej będziemy mogli wydać. Zamrożeniu płac w sferze budżetowej przy nadal wysokim bezrobociu towarzyszyć będzie presja na płace w sektorze prywatnym w kierunku ograniczenia ich wysokości. Zamrożenie płac budżetówki będzie zatem silnie oddziaływać na ogólny spadek konsumpcji. - Zamrożenie płac w budżetówce i płacy minimalnej spowoduje w konsekwencji zmniejszenie realnej wysokości zasiłków społecznych i rodzinnych oraz zmniejszenie liczby osób, którym będą one przysługiwać - zwraca uwagę ekonomista. - Oczywiście jeśli nie zmieni się sposób indeksacji, a ten raczej się nie zmieni - zastrzega.
W jaki sposób przebiega "reakcja łańcuchowa" - od zamrożenia płac do odebrania pomocy najbiedniejszym? Otóż zasiłki obliczane są na podstawie płacy minimalnej, ta zaś po zamrożeniu realnie obniży się pod wpływem inflacji. Jeśli więc na rynku nastąpi - niewielki bo niewielki, ale jednak - wzrost płac, mniejsza liczba osób dotychczas uprawnionych do pomocy społecznej "załapie się" na zasiłek społeczny i rodzinny. Sama zaś wartość realna zasiłku spadnie, ponieważ ceny wzrosną wskutek inflacji, i mniej będzie można za te pieniądze kupić.
- Wzrost PKB na poziomie 3,5 proc. to założenie bardzo ambitne, optymistyczne i trudne do realizacji - ocenia prof. Kaźmierczak. Tegoroczny wzrost wynosi ok. 3 proc. produktu krajowego brutto, a trudno znaleźć, jego zdaniem, czynniki ożywienia.
- Przyrost konsumpcji ogólnej będzie bardzo powolny, na poziomie 2,2 proc.; równie wolno będą rosły popyt krajowy i konsumpcja indywidualna. A przecież to właśnie konsumpcja krajowa jest w Polsce głównym czynnikiem wzrostu PKB - zwraca uwagę prof. Kaźmierczak. Czynnikami ograniczającymi konsumpcję i wzrost będą też: bardzo powolny przyrost płac w ujęciu realnym, spadek inwestycji sektora przedsiębiorstw, niewykorzystane moce produkcyjne, coraz mniejszy wkład eksportu netto do PKB (wskutek pogarszania się bilansu eksport - import)... Za czynnik prowzrostowy należy uznać przyrost zapasów w przedsiębiorstwach, ponieważ towarzyszą im wzmożone zakupy materiałów i surowców oraz wzrost produkcji, ale trudno przyjąć, że w ten sposób wygenerujemy wyższe tempo wzrostu.
- Trudno też oczekiwać spadku bezrobocia poniżej 10 proc. przy tak słabym wzroście PKB jak zakładany w przyszłorocznym budżecie - uważa prof. Kaźmierczak. Wśród ekonomistów panuje opinia, że w Polsce dopiero wzrost powyżej 4 proc. PKB skutkuje spadkiem bezrobocia. Według metodologii unijnej zw. BAEL, która uwzględnia nie tylko zarejestrowanych bezrobotnych, lecz także wszystkie osoby poszukujące pracy - bezrobocie w Polsce ostatnio wzrosło. Niezwykle trudne będzie też utrzymanie deficytu budżetowego w wysokości 40 mld złotych.
- Reguła wydatkowa jest zbyt ograniczona i niewiele przyniesie oszczędności. Jednocześnie prognozowany wzrost na poziomie 3,5 proc. jest zbyt nikły, by oczekiwać z tego tytułu istotnego zwiększenia wpływów podatkowych do budżetu - twierdzi prof. Kaźmierczak.
- Realistycznie przyjęto wskaźnik inflacji przy założeniu wzrostu stóp procentowych NBP - ocenia prof. Kaźmierczak. - Gdyby nie było podwyżki stóp, inflacja skoczyłaby do ok. 3 proc. - zaznacza.
W trudnych latach 2009-2010 Polska nie wpadła wprawdzie w recesję, utrzymała niewielki wzrost, lecz odbyło się to kosztem ogromnego wzrostu zadłużenia finansów publicznych o ponad 200 mld zł i wzrostu deficytu do ponad 7,3 proc. PKB. Kontynuacja tej polityki może wywindować dług publiczny do poziomu 55 proc., powyżej którego następuje automatyczna blokada dalszych wydatków z kasy publicznej. Rząd chce wdrożyć radykalne oszczędności w budżecie, by uniknąć kazusu Grecji, i zgodnie z przewidywaniami zaczyna cięcia od najbiedniejszych.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2010-07-14

Autor: jc