Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Błędna selekcja

Treść

Zdjęcie: Mateusz Marek/ Nasz Dziennik

Choć formalnie MEN zapewnia fundusze na „Wyprawkę szkolną”, to najbardziej potrzebujące wsparcia rodziny nie korzystają z rządowego programu.

Najwyższa Izba Kontroli przeprowadziła szczegółową kontrolę wykorzystania funduszy na rządowy program „Wyprawka szkolna”, polegający na dofinansowaniu zakupu podręczników i materiałów dydaktycznych dla dzieci w województwie świętokrzyskim. Wyniki są zatrważające i wskazują przede wszystkim na niezbyt poważne potraktowanie tematu przez gminy i szkoły.

Jak poinformowała nas Justyna Sadlak z Biura Prasowego MEN, program rządowy „Wyprawka szkolna” od wielu lat opiera się na jasnych i uproszczonych zasadach. Rodzice składają do dyrektora szkoły, w której uczy się dziecko, wniosek o przyznanie pomocy (dostępny zazwyczaj w formie elektronicznej na stronach urzędów gmin oraz szkół) wraz z jednym z dokumentów: zaświadczenie o wysokości dochodów, w uzasadnionych przypadkach zamiast zaświadczenia o wysokości dochodów – oświadczenie o wysokości dochodów, zaświadczenie o korzystaniu ze świadczeń rodzinnych w formie zasiłku rodzinnego lub dodatku do zasiłku rodzinnego, kopię orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego.

Szkoły nie wiedzą

W przypadku ubiegania się o pomoc dla uczniów niespełniających kryterium dochodowego zamiast zaświadczenia o wysokości dochodów należy dołączyć krótkie uzasadnienie. – Warto dodać, że MEN, planując środki na zadanie, zakłada możliwość udzielenia pomocy wszystkim uczniom, którzy potencjalnie mogą skorzystać z pomocy, w maksymalnej możliwej wysokości. Później zaś uruchamia środki na podstawie zgłaszanego przez wszystkie gminy zapotrzebowania – podkreśla Sadlak.

Problem w tym, że gminy i szkoły nie znają szczegółów i kryteriów rządowego programu, nie mają wiedzy, kto ma prawo ubiegać się o pomoc. Jak podkreśla w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Katarzyna Mastalerz-Jakus ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców, która prowadzi infolinię dla rodziców i odpowiada na ich pytania o wyprawkę, brak szczegółowych informacji dla gmin i szkół o programie to największe zaniechanie MEN. Stowarzyszenie przeprowadziło szeroką kampanię informacyjną na temat programu. Dzwoniło mnóstwo rodziców i dyrektorów szkół. – Jak wynika z pytań, szkoły nie znają podstawy prawnej, w jakiej funkcjonuje program – wskazuje Mastalerz-Jakus.

Pomoc na 60 procent

W ramach programu „Wyprawka szkolna” w 2012 r. udzielono pomocy 332 tys. uczniów, czyli 60 proc. uprawnionych do otrzymania wsparcia, a w 2013 r. 386 tys. uczniów (67 proc. uprawnionych). W badanych latach wykorzystano odpowiednio 54 proc. (z zaplanowanych w 2012 r. 140 mln zł) i 55 proc. (z zaplanowanych w 2013 r. 179,5 mln zł) przeznaczonych na ten cel pieniędzy. Według NIK, niska efektywność programu spowodowana jest przede wszystkim zbędnym formalizmem. Wymagano od rodziców nadmiernie szczegółowego udokumentowania sytuacji materialnej i życiowej oraz zupełnie niepotrzebnie spełnienia więcej niż jednego kryterium warunkującego uzyskanie pomocy. Krótki czas wyznaczony na składanie wniosków nie pozwalał wielu rodzicom na zgromadzenie rozbudowanej dokumentacji, a pracownikom szkół na pełną diagnozę sytuacji rodzinnej i życiowej uczniów.

Rodziny wielodzietne lub znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej w niskim stopniu korzystały z możliwości uzyskania pomocy, a gminy niewystarczająco skutecznie starały się pomóc tym rodzinom w aplikowaniu o środki dostępne w ramach programu. Kontrolowane gminy nie wykorzystały dostępnych możliwości informowania o zasadach udzielania wsparcia, nie wskazywały także wszystkim uprawnionym, w tym rodzinom wielodzietnym i uczniom niepełnosprawnym, sposobów ubiegania się o pomoc.

Wycinanie z automatu

Obniżenie skuteczności pomocy w skali ogólnopolskiej wynikało jednak także z przyjętych w rządowym programie rozwiązań, które automatycznie wyłączyły część uczniów z grupy uprawnionych do uzyskania wsparcia. I tak w programie na 2012 r. ograniczono możliwość korzystania z dofinansowania przez tych uczniów z klas pierwszych szkół podstawowych, którzy pochodzili z zamożniejszych rodzin wielodzietnych. Nauczyciele uczestniczący w przeprowadzonej ankiecie w kontrolowanych szkołach województwa świętokrzyskiego wysoko ocenili przydatność programu w lepszym zaopatrzeniu uczniów w podręczniki. Ankietowani rodzice wskazywali z kolei, że w ubieganiu się o pomoc najczęściej (37 proc.) przeszkadzały krótkie terminy wnioskowania, trudności w wypełnieniu wniosku, skomplikowane procedury oraz konieczność oczekiwania na refundację poniesionych wcześniej kosztów zakupu podręczników.

Do zadań MEN w czasie programu należy poinformowanie za pośrednictwem kuratorów oświaty, gmin i powiatów rodziców uczniów (prawnych opiekunów, rodziców zastępczych) o programie i sposobie jego realizacji. Na kwestię poinformowania rodziców o zasadach kwalifikacji do programu największy wpływ mają jednak szkoły. I to właśnie tam szwankuje komunikacja na linii szkoła – rodzice. Jak wykazała kontrola NIK, we wszystkich sprawdzonych szkołach udzielono pomocy mniejszej liczbie uczniów niż ta, na jaką wskazywały wewnętrzne diagnozy sytuacji materialnej i życiowej oraz dane z ośrodków pomocy społecznej.

Jak tłumaczy Katarzyna Mastalerz-Jakus ze Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców, organizacja interweniowała w resorcie edukacji w kwestii odsunięcia na margines programu rodzin wielodzietnych. – W wielu szkołach w ogóle nie przyjmowano dokumentów od rodzin wielodzietnych, zakładając, że żadna pomoc im się nie należy. Pytaliśmy MEN, co zamierza zrobić w tej kwestii. Dyrektorzy szkół działali w ten sposób z powodu kompletnego braku informacji ze strony resortu – tłumaczy Mastalerz-Jakus.

Uzyskanie pomocy na zakup podręczników i materiałów dydaktycznych dla uczniów z rodzin niewydolnych społecznie lub wychowawczo mogło nastąpić również na wniosek nauczyciela, pracownika socjalnego lub innej osoby, za zgodą przedstawiciela ustawowego lub rodziców zastępczych. W żadnej z kontrolowanych jednostek nie złożono wniosku o dofinansowanie, który byłby wypełniony przez inną osobę niż rodzice (opiekunowie prawni). W żadnej szkole nie włączono także do akcji informacyjnej innych podmiotów (np. klasowych czy szkolnych rad rodziców), a tylko w dwóch szkołach wyraźnie informowano o możliwości ubiegania się o pomoc dla dzieci z rodzin wielodzietnych. Informacje kierowane przez szkoły do uczniów były nieprecyzyjne i koncentrowały uwagę na potrzebie udokumentowania sytuacji materialnej uczniów, nawet jeśli mogli oni ubiegać się o środki na podstawie kryteriów niezależnych od statusu ekonomicznego rodziny (niepełnosprawności potwierdzonej orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego lub trudnej sytuacji życiowej). Ponadto szkoły wyznaczały wcześniejsze, nawet o kilka dni, terminy składania wniosków o dofinansowanie. Pozostawiono rodzicom najczęściej dwa, trzy dni robocze od rozpoczęcia roku szkolnego na złożenie kompletnej dokumentacji.

Zdaniem prof. Bogusława Śliwerskiego, przewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, polski system edukacyjny w sferze zarządzania jest nieefektywny i toksyczny zarazem, gdyż ma charakter centralistyczny. Brak uspołecznienia i decentralizacji szkolnictwa oraz pseudoautonomia szkół sprawiają, że nawet trafnie ustanowione zasady pomocy materialnej dzieciom giną w gąszczu nieadekwatnych procedur, często zbyt krótkiego czasu na właściwe rozpoznanie problemów i potrzeb „na dole”, w konkretnych placówkach. – Szkoda, bo marnotrawiony jest przy tym także wysiłek tych, którzy zabiegali o stosowną pomoc dla ubogich środowisk (a tych jest coraz więcej), a w wyniku nieudolności władz resortu edukacji, zajmowania się przez nie polityką, kampaniami wyborczymi i mnożeniem działań pozornych tracą na tym dzieci i młodzież. Kto zatem jest dla kogo? MEN już od dawna stosuje zasadę władztwa z doby PRL – homo sovieticus – podkreśla prof. Śliwerski.

Izabela Borańska-Chmielewska
Nasz Dziennik, 3 października 2014

Autor: mj