Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bez referendum się nie obejdzie

Treść

Do strefy euro moglibyśmy wejść z początkiem 2012 roku. Według wiceminister finansów Katarzyny Zajdel-Kurowskiej, ze spełnieniem kryteriów przystąpienia do unii walutowej nie powinniśmy mieć problemów. Pod koniec października ma być znany harmonogram działań związanych z przyjęciem wspólnej waluty. Pozbycie się złotego na rzecz euro musi jednak zostać poprzedzone zmianą Konstytucji RP. W obecnym kształcie Sejmu, bez porozumienia się największych sił politycznych, nie jest to jednak możliwe. Sejm wysłuchał wczoraj, na wniosek posłów Prawa i Sprawiedliwości, informacji rządu w sprawie stanu przygotowań Polski do wejścia do strefy euro w 2011 roku. Wiceminister finansów Katarzyna Zajdel-Kurowska zapowiedziała, że Polska może realnie zamienić złotego na euro od 1 stycznia 2012 roku. Tłumaczyła, że obecnie spełniamy "prawie wszystkie" kryteria przyjęcia wspólnej waluty i rząd nie przewiduje kłopotów z ich wypełnieniem. - Nie są spełnione warunki stawiane przez kryterium stabilności kursu walutowego, ponieważ złoty nie uczestniczy w europejskim mechanizmie walutowym - powiedziała Zajdel-Kurowska. Do mechanizmu ERM2, w którym udział poprzedza przystąpienie do unii walutowej, moglibyśmy przystąpić już w połowie przyszłego roku. Uczestnictwo w tym mechanizmie oznacza, że przez dwa lata złoty będzie powiązany z euro, a kurs naszej waluty mógłby się wahać względem euro o 15 proc. na plus lub minus. Utrzymanie kursu w tych widełkach mogłoby skutkować koniecznością podejmowania przez Narodowy Bank Polski kosztownych interwencji na rynku z wykorzystaniem naszych rezerw walutowych. Szczegółowy harmonogram związany z wejściem Polski do strefy euro ma być już wkrótce gotowy. - Być może uda się właśnie w tym ostatnim tygodniu debaty gospodarczej w Sejmie przedstawić rządową "mapę drogową" związaną z przyjęciem w Polsce euro. Te szczegóły będą mogły pojawić się w tym ostatnim tygodniu października - mówił szef klubu PO Zbigniew Chlebowski. Euro tylko po zmianie Konstytucji Rządząca koalicja nie jest jednak w stanie sama przeforsować przyjęcia przez Polskę euro. Abyśmy mogli zrezygnować z własnego pieniądza i przenieść prowadzenie polityki pieniężnej z Warszawy do Frankfurtu, niezbędna jest zmiana Konstytucji. A tej w obecnym układzie w parlamencie rządząca koalicja głosami tylko swoich posłów nie jest w stanie zmienić. Zmiana Konstytucji możliwa jest dopiero w wyniku poparcia tej inicjatywy przynajmniej przez część posłów Prawa i Sprawiedliwości. PiS jasno zapowiedziało wczoraj, że jest za zapytaniem o euro społeczeństwa w ogólnonarodowym referendum. I była to odpowiedź adekwatna do niedawnej propagandowej zapowiedzi premiera Donalda Tuska o wprowadzeniu euro w 2011 roku, która zaskoczyła wtedy nawet ministra finansów Jacka Rostowskiego. - To był PR-owski zabieg. Donald Tusk uroczyście otworzył kampanię europejską - oceniał Jacek Kurski (PiS) pośpiech premiera we wprowadzaniu euro. Kurski zapowiedział, że PiS jest za przeprowadzeniem w sprawie euro referendum i wtedy okaże się, czy "Polacy są za euro i Platformą", czy "za PiS i rzetelną dyskusją w sprawie euro". Ogłoszenie politycznego plebiscytu w sprawie przystąpienia do politycznej inicjatywy Unii Europejskiej, jaką jest waluta euro, pokazuje, że jeśli rządzący nie zgodzą się na referendum i nie pozwolą społeczeństwu powiedzieć: "euro teraz" albo "euro później", to przy obecnym układzie sił w parlamencie nie ma szans na zmianę Konstytucji i pozbycie się złotego. A jeśli nie pozwolą, będzie to oznaczać, że tak naprawdę ich intencją nie było szybkie wprowadzenie euro, lecz co najwyżej propagandowe działania mające zmobilizować wyborców hasłem "euro za trzy lata". Inflacja swoje, ceny swoje... Kwestia przyjęcia w Polsce euro to nie tylko sprawa politycznych przepychanek. Wiązać się bowiem może z poważnymi konsekwencjami dla przeciętnych konsumentów. A wszystko za sprawą podwyżek cen, na które po wprowadzeniu wspólnej waluty narzekali mieszkańcy obecnych krajów strefy euro. Według wiceminister Zajdel-Kurowskiej, wpływ wprowadzenia euro na podwyżki cen jest przejaskrawiany. - Efekt zaokrąglania cen jest nieznaczny i uzależniony między innymi od dokładnego kursu zamiany złotego na euro. Nieco większy efekt może dotyczyć produktów o niskich cenach jednostkowych, ale często nabywanych. Zróżnicowanie efektów cenowych w ramach poszczególnych grup gospodarstw domowych jest także nieznaczne - mówiła Zajdel-Kurowska. Wiceminister wtórowali posłowie Platformy Obywatelskiej trzymający oficjalną linię partii, że wprowadzenie euro z podwyżkami cen wiele wspólnego nie ma, przekonując, że zamiana krajowej waluty na euro skutkowała co najwyżej 2-procentową inflacją. Przy tej okazji warto jednak przypomnieć olbrzymie fale protestów konsumentów przeciw olbrzymim wzrostom cen i sięgnąć do doniesień mediów sprzed kilku lat. Na podwyżki najbardziej narzekano chyba w Grecji i we Włoszech. Grecy skarżyli się na wzrosty cen nawet do 40 proc., a wśród skrajnych przypadków podawano wzrost cen pomarańczy o ponad 200 procent. Na wyższe ceny, zwłaszcza żywności, narzekali również Niemcy. Niejednokrotnie sprzedawcy żądali za dany produkt takiego samego nominału w euro jak w markach, mimo że kurs wymiany wynosił niespełna dwie marki za euro. W sprawie podwyżek interweniowały nie tylko organizacje konsumenckie, ale również rządy. Wtedy też jednak unijni decydenci argumentowali, że podwyżki nie są wcale tak duże, skoro inflacja wynosi tylko około 2 procent. Nie bez powodu również rząd Słowacji, która od przyszłego roku przystąpi do unii walutowej, postraszył niedawno tamtejszych handlowców karami więzienia za nieuczciwe przeliczenie cen z korony na euro. Artur Kowalski "Nasz Dziennik" 2008-10-09

Autor: wa