Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Będzie kara za masakrę?

Treść

Zdjęcie: M.Marek/ Nasz Dziennik

W poniedziałek sąd zdecyduje, czy proces w sprawie masakry robotników Wybrzeża w 1970 r. ruszy od nowa.

NSZZ „Solidarność” chce skazania byłego komunistycznego wicepremiera Stanisława Kociołka, a prokuratura wnosi o powtórzenie procesu. Sąd Apelacyjny w Warszawie wyda wyrok za tydzień.

– Wnioskowałem o to, żeby w tej sprawie wydać wyrok. Proces toczy się od 1995 roku. Zwrócenie tego do ponownego rozpatrzenia oznacza faktycznie umorzenie tego postępowania. Teraz należy to rozstrzygnąć, żeby chociaż prawomocnie określić okoliczności tego przestępstwa – podkreśla mec. Piotr Łukasz Andrzejewski, reprezentant NSZZ „Solidarność”.

Na wątpliwość zakończenia ponownego procesu zwraca uwagę obrońca jednego z wojskowych. – Z powodów biologicznych więcej procesów o wydarzenia z grudnia 1970 r. nie będzie. Sąd musi zdawać sobie z tego sprawę – stwierdził mec. Wiesław Ociepka, adwokat płk. Mirosława W.

Prokurator IPN Bogdan Szegda w rozmowie z dziennikarzami przyznaje, że zdaje sobie sprawę, iż oskarżeni, Kociołek i dwóch wojskowych, są już w podeszłym wieku, a ponowny proces nie będzie krótki, ale zaznacza, że on jako prokurator musi walczyć o właściwą ocenę dowodów. – Prokuratura musi walczyć o to, żeby odpowiedzialność karna została ustalona – tłumaczy. Dodaje, że w ubiegłorocznym wyroku sądu okręgowego miała miejsce „dowolność w ocenie materiału dowodowego”. – Jako autor aktu oskarżenia w tej sprawie nie rozumiem, jak sąd I instancji mógł wydać wyrok, nie dokonując oceny tak wielu dowodów i nie dokonując pełnej rekonstrukcji wydarzeń na Wybrzeżu z grudnia 1970 roku. To przykre, że dla sądu I instancji głównym źródłem ustaleń był tzw. raport Władysława Kruczka – brata oskarżonego w tym procesie gen. Stanisława Kruczka – mówił w sądzie prok. Szegda.

To była zbrodnia, a nie bójka

Uchylenia wyroku uniewinniającego Kociołka i ponownego procesu chce również pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych mec. Maciej Bednarkiewicz.

– Jeśli sąd I instancji uznał, że użycie broni na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. było bezprawne i nie znajduje na to żadnego uzasadnienia, i nie wyciąga z tego dalszych wniosków, to ten proces powinno się zacząć od początku i zbadać, czy całe te zdarzenia miały charakter prowokacji, której celem była zmiana władz w 1970 r., i udział wszystkich oskarżonych musi tu być jasno określony. Bo jeśli wszystko było sprowokowane, to elementem tej prowokacji jest wystąpienie oskarżonego Kociołka – wskazywał w sądzie.

Mecenas Andrzejewski wnioskował podczas rozprawy o inną kwalifikację czynu popełnionego przez Kociołka i byłych wojskowych, nie jako „udział w śmiertelnym pobiciu”, tylko zbrodnię komunistyczną.

– Sąd uznał, że to jest udział w bójce, nie było takiego przestępstwa w historii wdania się w bójkę takimi siłami – zauważył adwokat, przypominając, że komunistyczna władza skierowała na robotników Wybrzeża ogromne siły, m.in. ponad 300 czołgów, ponad 200 transporterów, lotnictwo, dziesiątki tysięcy żołnierzy itp.

Andrzejewski podniósł też na rozprawie kwestię uniemożliwienia mu przez sąd okręgowy normalnej aktywności procesowej, m.in. zadawania pytań. Jeszcze w 2010 r. mecenas złożył wniosek o uznanie czynów oskarżonych jako przestępstwa popełnionego „przez grupę przestępczą złożoną z funkcjonariuszy władzy partyjnej i rządowej” i „stworzenia zagrożenia dla życia i mienia w znacznych rozmiarach”.

Podczas grudniowych demonstracji w 1970 r., według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. Proces zakończył się po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia. W zeszłym roku Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił Kociołka, a płk. Mirosława W., byłego dowódcę batalionu blokującego bramę Stoczni Gdańskiej, i płk. Bolesława F., byłego zastępcę ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego przystanek kolejki pod stocznią w Gdyni, skazał na krótkie i mało dotkliwe kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu.

W ocenie prokuratora, dwaj dowódcy wojskowi nie zrobili nic, aby przedsięwziąć środki właściwe do zagrożenia. – Demonstranci domagali się tylko rozmów z władzami. Gdyby taką informację przekazano wtedy Władysławowi Gomułce, to można byłoby zakładać, że nie doszłoby do użycia broni. A informacje przekazywał mu wicepremier Kociołek – podsumował prokurator Szegda.

Zenon Baranowski
Nasz Dziennik, 25 czerwca 2014

Autor: mj