Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Będzie "cud Tuska" w 2010 roku

Treść

Ledwie tydzień po tym, jak premier Donald Tusk i minister finansów Jan Vincent-Rostowski tryumfalnie ogłaszali, że Polska jako jedyny kraj w Unii Europejskiej zanotowała w drugim kwartale wzrost gospodarczy, szef resortu finansów obwieszcza, iż grozi nam w 2010 roku ogromna dziura budżetowa w wysokości ponad 52 miliardów złotych. Jaki jest więc stan naszej gospodarki: uniknęliśmy kryzysu, czy raczej dopiero w niego wchodzimy? Rząd chroni nas skutecznie przed recesją, czy też jest bezradny jak dziecko we mgle i tylko reaguje na pojawiające się problemy, nie potrafiąc im przeciwdziałać?
Takie pytania na pewno stawia sobie wielu Polaków, próbując znaleźć na nie odpowiedź. Moim zdaniem, możliwe są dwa wyjaśnienia. Przy pierwszym zakładamy, że minister Rostowski zdobył się na szczerość i wyjawił mediom prawdziwy stan finansów państwa, a więc i naszej gospodarki. W przyszłym roku znacznie, bo o kilkadziesiąt miliardów złotych, spadną wpływy z podatków dochodowych i pośrednich (VAT, akcyza), ponieważ gospodarkę dotknie wtedy najgłębszy kryzys. Spadać będzie produkcja i sprzedaż przedsiębiorstw, wzrośnie bezrobocie. Państwo niewiele już może zaoszczędzić, więc deficyt w 2010 roku będzie prawie dwa razy wyższy od tegorocznego. Na taki scenariusz wskazują pośrednio słowa premiera z konferencji w gmachu giełdy, gdy ostrzegał on, że ciężki okres w gospodarce dopiero jest przed nami. Rostowski tylko pokazał nam ten obraz w przybliżeniu. Rząd chce mieć czas na oswojenie Polaków z tym problemem, zastosował więc strategię "ucieczki do przodu", licząc na to, że może znajdzie się za kilka miesięcy jakieś rozwiązanie. Przy okazji Tusk może próbować zdobyć szersze społeczne poparcie dla programu totalnej wyprzedaży majątku narodowego, gdyż wielu Polaków być może uzna, że trzeba poświęcić największe przedsiębiorstwa, aby uratować finanse państwa. Mało kto będzie wtedy pytał, dlaczego rząd, gdy mógł i powinien, nie przeprowadził żadnych reform gospodarczych i finansowych, aby krachu budżetowego uniknąć.
Mamy przy okazji do odrobienia ważną lekcję po propagandowej konferencji premiera i jego ministra: gdy następnym razem Donald Tusk poinformuje nas o jakimś ogromnym sukcesie gospodarczym swojego rządu, spodziewajmy się, że za tydzień dostaniemy obuchem po głowie, gdy Jan Vincent-Rostowski oznajmi nam, że jednak trzeba się szykować na ciężkie czasy, a gospodarka jest w gorszym stanie, niż mówił premier.
Musimy jednak brać pod uwagę jeszcze drugie założenie: ostrzeżenie ministra finansów przed ogromnym deficytem to już początek kolejnego etapu kampanii prezydenckiej Donalda Tuska. Część ekonomistów w pierwszych komentarzach ostrzegała, że jeśli założenia budżetowe odpowiadają rzeczywistości, to finansów państwa nie da się uratować przed krachem bez albo znacznego obniżenia wydatków (co jest mało realne, gdyż większość budżetu to wydatki sztywnie zapisane w ustawach), albo drastycznej podwyżki podatku dochodowego i VAT-u, które dałyby budżetowi dodatkowe dochody. Wiadomo jednak, że tak pieczołowicie śledzący sondaże Tusk nigdy nie zgodzi się w roku wyborczym na żadne z tych rozwiązań. Ale szef rządu nie jest też samobójcą, który już teraz przyznawałby się do tego, że doprowadził państwo do gigantycznego kryzysu. Prędzej rząd posunąłby się do różnych sztuczek księgowych (jak to robił w przeszłości), aby ukryć rzeczywisty deficyt, niż przyznałby się do błędu. Niewykluczone więc, że Sejm i Senat uchwalą budżet na przyszły rok z deficytem ponad 52 miliardy złotych. Jednak potem w trakcie roku okaże się, że rzeczywisty deficyt mamy znacznie mniejszy. I oczywiście premier odtrąbi to jako swój sukces i osiągnięcie rządu, którym kieruje, i porażkę opozycji i prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którzy namawiali go do zmiany polityki gospodarczej. Odbędzie się wtedy niejedna tryumfalna konferencja prasowa, a że akurat będzie to czas kampanii wyborczej... czysty przypadek i zbieg okoliczności.
Pijarowcy Tuska na pewno myślą o niejednym takim "wyborczym prezencie". Jeden jest już gotowy: jedyna przyszłoroczna podwyżka wynagrodzeń dla nauczycieli ma mieć miejsce we wrześniu, nieco ponad miesiąc przed pierwszą turą prezydenckiego głosowania. Dla wszystkich Polaków zaś takim prezentem mają być informacje o bardzo dobrym stanie gospodarki, czego dowodem będzie niższy od zakładanego deficyt. Tusk będzie mógł wtedy ogłosić swój największy "cud" gospodarczy.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2009-09-07

Autor: wa