Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bańka z Komorowskim pęknie

Treść

Prawybory prezydenckie w Platformie Obywatelskiej rozgrzewały - jak się okazuje po frekwencji - tylko sprzyjające temu ugrupowaniu media, bo nawet sami członkowie partii gremialnie odmówili w nich udziału. Oczywiście, tak jak już wiele razy pisaliśmy, podstawowym błędem Donalda Tuska było to, że prawybory przeprowadzono według procedur "demokratycznych inaczej", bo głosowanie było jawne, a nie tajne - jak nakazują wszystkie podręczniki współczesnej demokracji. Jedni nie głosowali więc ze strachu, aby się nie narazić premierowi i innym liderom niższego szczebla, a inni dla zasady, nie godząc się na takie jawne pogwałcenie demokratycznych standardów.
Czkawką odbiło się Tuskowi także namaszczenie dwóch kandydatów i odmówienie prawa do zgłaszania swoich propozycji przez partyjne doły. To prawda, że marszałek Bronisław Komorowski i minister Radosław Sikorski to znaczące osobistości w strukturach PO, ale wielu lokalnych działaczy liczyło na to, że do prawyborów stanie większa liczba kandydatów, których i oni sami będą mogli zgłaszać. Zapewne kandydat X miałby małe szanse w ostatecznym starciu z "tuzami PO", ale mógłby się wypromować podczas spotkań z członkami partii w całym kraju. A tego na pewno premier i przewodniczący PO chciał uniknąć. Teraz Tusk może sam ze swoimi współpracownikami ustawiać pionki i figury na partyjnej szachownicy, ale gdyby lud kogoś wyniósł w górę, gdyby ktoś zdobył dużą popularność podczas prawyborów, mógłby ten kontrolowany układ rozbić. Naturalnie ryzyko, że ktoś bez wiedzy Tuska, Grzegorza Schetyny i innych liderów zdobyłby poparcie w PO, wydaje się mało prawdopodobne, ale lepiej dmuchać na zimne... Szef rządu wolał profilaktycznie wszystko trzymać pod kontrolą, niż potem leczyć partię z choroby "demokracji i samodzielności". Bo jak powie każdy lekarz: profilaktyka jest zawsze tańsza od leczenia choroby i jej skutków. Nie po to premier poświęcił kilka lat na umacnianie swojej personalnej władzy nad Platformą, aby teraz partia i jej aparat znowu "wybiły się na niepodległość" przy okazji prawyborów.
Wygrał Komorowski, ale to rokuje, że będziemy mieli ciekawą i zaciętą kampanię wyborczą jesienią, gdy politycy będą rywalizować o to, kogo Polacy umieszczą na kolejne pięć lat w Pałacu Prezydenckim. Marszałek nie jest bowiem postacią charyzmatyczną, aby porwać tłumy - o czym świadczy jego dotychczasowa kariera. Startował tylko w wyborach do Sejmu, gdzie wysokie miejsce na liście gwarantowało mu w praktyce mandat. Nie sprawdził się jednak ani razu nawet w większościowych wyborach do Senatu, gdzie sam partyjny szyld do zwycięstwa nie wystarcza, a liczy się również osobista popularność, nie mówiąc o wyborach na prezydenta dużego miasta. Walka o fotel prezydenta państwa będzie debiutem Komorowskiego w wyborach bezpośrednich.
Teraz marszałek także nie uwiedzie milionów wyborców tylko dlatego, że startuje pod szyldem PO. O każdy głos Komorowski będzie musiał pracowicie i ostro walczyć. Nie może być nawet pewien, że wszyscy członkowie partii będą go lojalnie popierać. Bo ci najbardziej zawiedzeni akcją pod hasłem "prawybory" nie uznają Komorowskiego za swojego kandydata i nie tylko nie będą wspierać go w terenie, organizować spotkań, ale nawet nie udadzą się do lokalu wyborczego, aby zagłosować na marszałka. Na razie pozycję Komorowskiego pompują sondaże, ale ta idylla się skończy, gdy do poważnej walki z marszałkiem przystąpią inni kandydaci, których Tusk nie zmusi do okazywania mu kurtuazyjnej przyjaźni, tak jak musiał to robić Radosław Sikorski.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-03-30

Autor: jc