Bakero na ratunek Polonii
Treść
Przejęcie piłkarzy warszawskiej Polonii przez José Marďę Bakero na pewno będzie wydarzeniem. Dotychczas w naszej lidze nie pracowało zbyt wiele osób o tak wielkim i znanym w piłkarskim świecie nazwisku. Tak naprawdę w ciągu ostatnich lat była... jedna - Rumun Dan Petrescu, który starał się na swój sposób zbudować potęgę krakowskiej Wisły. Bez powodzenia. Czy Hiszpanowi uda się w stolicy?
Gdy Petrescu obejmował Wisłę, był na początku swej trenerskiej przygody. Jego przyjazd pod Wawel odbił się w piłkarskim świecie głośnym echem, bo Rumun był zawodnikiem znanym, cenionym i szanowanym w niemal każdym zakątku. Na szerokie wody wypłynął w Steaule Bukareszt, ale status gwiazdy zdobył w Chelsea Londyn, której barwy reprezentował przez pięć lat. Był jednym z najważniejszych ogniw kadry Rumunii, docierając z nią m.in. do ćwierćfinału mistrzostw świata w 1994 roku. Z Wisłą wiązał spore nadzieje i nie były one jednostronne. Związał się z nią w grudniu 2005 roku, ale wytrwał na stanowisku zaledwie kilka miesięcy. Nie osiągnął spodziewanych wyników, a przede wszystkim między nim a podopiecznymi zabrakło "chemii". Czemu? - Bo polscy piłkarze nie lubią ciężkich treningów. Gdy kazałem im ostro pracować, żalili się, skarżyli - opowiadał. "Hard work" była na szczycie filozofii preferowanej przez Petrescu. Wymagał od piłkarzy ogromnego poświęcenia i harówki, której ci nie zaakceptowali. Niektórzy faktycznie głośno mówili, że Rumun przesadza z obciążeniami, a przy okazji nie analizuje ich mocy ze sztabem medycznym. Stąd brały się urazy, kontuzje. Trzeba jednak pamiętać, że tuż po rozpoczęciu pracy pod Wawelem były gwiazdor Chelsea zrobił zawodnikom gruntowne testy siły, wytrzymałości, ogólnego przygotowania fizycznego i porównał je z wynikami badań graczy Sportulu Studentesc, których wcześniej prowadził. Rezultaty były katastrofalne.
Po zwolnieniu z Wisły Petrescu objął w swej ojczyźnie mało znaną drużynę Unirea Urziceni. Awansował z nią do ekstraklasy, po trzech latach zdobył mistrzostwo kraju. Trafił do Ligi Mistrzów, w której już wywołał sensację, gromiąc na wyjeździe 4:1 Glasgow Rangers. Metod treningowych nie zmienił, ale - jak widać - rumuński piłkarz jest w stanie pracować ciężko i nie żali się, gdy po powrocie do domu nie ma sił iść do kasyna czy dyskoteki.
Teraz do Warszawy przyjeżdża Bakero, człowiek o nazwisku jeszcze głośniejszym od Petrescu. Przez dziewięć lat był jednym z liderów Barcelony; w jej barwach rozegrał 327 spotkań, strzelił 139 bramek. W 1992 roku wygrał z Katalończykami Ligę Mistrzów. 30 razy przywdziewał koszulkę reprezentacji Hiszpanii. Po zakończeniu kariery zajął się trenerką. Krótko prowadził Real Sociedad, był asystentem Ronalda Koemana w Valencii. Teraz podjął się "misji ratunkowej" w Polonii i dał sobie czas do końca roku. W ciągu półtora miesiąca chce zobaczyć, czy będzie miał z zawodnikami wspólny język, czy znajdzie z nimi płaszczyznę porozumienia, czy ci zaakceptują jego wizję futbolu. Na razie niewiele o niej wiadomo, poza tym, że sam jest pod wrażeniem pracy przyjaciela i byłego kolegi z "Barcy" Josepa Guardioli. Ma nadzieję pójść jego śladem, wpajać piłkarzom te same wartości i pomysły. Czeka go trudne zadanie, bo Polonia mierzyła w tytuł, a dziś znajduje się na dnie ligowej tabeli. Za kilkanaście dni czeka ją derbowy pojedynek z Legią.
Kiedyś Petrescu, teraz Bakero. Rumuna zapamiętaliśmy jako szalenie ambitnego ekscentryka, przeżywającego aż nadto każdy występ swych podopiecznych, lubiącego doszukiwać się drugiego dna w niepowodzeniach prowadzonej przez siebie drużyny. W Krakowie mu nie wyszło, ale potem potwierdził, że jest szkoleniowcem niezwykle zdolnym. Jakie wrażenia zostawi po sobie Bakero? Czy zdoła przeszczepić na nasz grunt choćby cząstkę fenomenu swej ukochanej Barcelony?
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-11-13
Autor: wa