Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Awantura o marszałek Kopacz

Treść

Na inauguracyjnym posiedzeniu nowych kadencji zebrał się wczoraj Sejm i Senat. Tradycyjnie na pierwszym posiedzeniu Sejmu dymisję rządu składa premier, a Sejm wybiera z grona posłów drugą osobę w państwie, czyli marszałka Sejmu. Premier jednak nie ogłosił dymisji przed Sejmem, lecz "rezygnację" przekazał listownie marszałkowi seniorowi Józefowi Zychowi. "Szanowny panie marszałku, zgodnie z artykułem 162 ustęp 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 kwietnia 1997 roku składam niniejszym dymisję Rady Ministrów. W podpisie: Donald Tusk" - odczytał marszałek senior list od premiera. Taka forma dymisji wzburzyła posłów SLD. Tadeusz Iwiński pytał, dlaczego "po raz pierwszy, zgodnie z Konstytucją, ale wbrew dobremu obyczajowi" stało się tak, że ustępujący premier nie złożył dymisji, osobiście występując przed Sejmem. Ryszard Kalisz z kolei stwierdził, iż zgodnie z Konstytucją ustępujący premier ma obowiązek wystąpić przed Sejmem, a kwestia tego nie jest wyrazem dobrej woli szefa rządu. Artykuł 162 ust. 1 Konstytucji stanowi jedynie, że "Prezes Rady Ministrów składa dymisję Rady Ministrów na pierwszym posiedzeniu nowo wybranego Sejmu". W odpowiedzi na oburzenie opozycji głos zabrał Zych, stwierdzając, iż "praktyka była różna", lecz w imieniu prezesa Rady Ministrów odpowiadać nie może.
Premier przemówił dopiero w Pałacu Prezydenckim, gdzie na ręce prezydenta Bronisława Komorowskiego składał dymisję, a następnie odbierał od głowy państwa misję tworzenia nowego rządu i pełnienia obowiązków do czasu powołania nowej Rady Ministrów. Premier dziękował ministrom swojego starego rządu za to, że "wykonali naprawdę kawał dobrej ciężkiej pracy", podkreślając jednocześnie, iż nikt w rządzie nie mówił, że są doskonali. - Przyrzekam panu, panie prezydencie, że ten największy zaszczyt, jaki może mnie w życiu spotkać, będę traktował wyłącznie jako obowiązek, jako ciężką pracę, bo naszym celem musi być dobro ojczyzny, dobro i bezpieczeństwo naszych obywateli - mówił premier, odpowiadając na powierzenie przez prezydenta misji tworzenia kolejnego rządu. W składzie towarzyszącej premierowi świty podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim zabrakło szefa koalicjanta Platformy. Wicepremier Waldemar Pawlak był nieobecny, choć wraz z Tuskiem przybył do prezydenta inny z ludowców, minister rolnictwa Marek Sawicki.
Tusk obiecał, że nową Radę Ministrów będzie się starał tworzyć "sprawnie i szybko jak to tylko możliwe". Zapewnił Komorowskiego, iż kwestie zawarte w wygłoszonym wczoraj przez prezydenta orędziu w Sejmie będą dla niego wskazaniem przy tworzeniu nowego gabinetu. Zgodnie z Konstytucją premier Donald Tusk musi mieć gotowy rząd i zaprzysiężony najpóźniej do 22 listopada, a w ciągu kolejnych dwóch tygodni - maksymalnie do 6 grudnia - powinien uzyskać od Sejmu wotum zaufania dla swojego gabinetu.
Być może to wystąpienie prezydenta Bronisława Komorowskiego w Sejmie "zbiło z tropu" Donalda Tuska, sprawiając, iż premier postanowił jednak nie przemawiać, gdyż przygotowane przez niego przemówienie mogło stać w sprzeczności z tezami sformułowanymi przez Komorowskiego.
Bronisław Komorowski zdawał się bowiem apelować do Donalda Tuska, aby ten podczas kolejnych czterech lat "coś zrobił". Wystąpienie Komorowskiego było jednak pozbawione konkretów i zmierzało do stwierdzenia, aby rząd rządził tak, żeby wszystkim żyło się lepiej.
Prezydent stwierdził, iż tylko "odważne i roztropne działania" rządu i posłów pozwolą Polsce kontynuować stabilny rozwój gospodarczy. - Wierzę, że będzie to kontynuacja odważna - powiedział Komorowski, zaznaczając, że Polacy jednak opowiedzieli się za kontynuacją dotychczas prowadzonej polityki. W ocenie głowy państwa, podejmowaniu "odważnych decyzji" i "trudnych spraw" może służyć wyjątkowo długi okres bez żadnych wyborów. Ostatnio bowiem, praktycznie każdego roku, następowały kolejne wybory: samorządowe, do Parlamentu Europejskiego, prezydenckie czy parlamentarne. Prezydent ocenił, że w ciągu ostatnich 22 lat dokonaliśmy awansu cywilizacyjnego, a podjęty wysiłek doprowadził kraj do "istotnego sukcesu".
Zdaniem prezydenta, należy pracować nad wzrostem zaufania obywateli do państwa, a także tworzyć bardziej przejrzyste prawo. Ocenił, że choć w kwestii biurokracji dokonano wielu zmian na lepsze, to jednak ciągle jest ona dla Polaków zanadto uciążliwa. Komorowski postulował również podjęcie działań zapobiegających zjawisku wykluczenia społecznego. Stwierdził, że wielkim wyzwaniem są problemy demograficzne. Według prezydenta, prognozy demograficzne wskazujące na starzenie się Polaków muszą niepokoić. Jak podkreślał, sprawa realizowania wypracowanej strategii demograficznej to kwestia nie tylko jednej, lecz także kilku kadencji Sejmu. Zwracał w tym kontekście uwagę na kwestię systemu emerytalnego, który powinien emerytom zapewniać świadczenia pozwalające im na finansową samodzielność, a także na potrzebę wspierania dzietności. Do najważniejszych wyzwań stojących przed polskim rządem zaliczał te związane z przeciwdziałaniem kryzysowi gospodarczemu. Komorowski ocenił, że konieczne jest wzmacnianie integracji europejskiej, a przygotowanie do wejścia do strefy euro to droga dalszego rozwoju kraju. Według prezydenta, brak perspektywy przyjęcia euro doprowadziłby do utraty szansy na odgrywanie przez Polskę istotnej roli w Europie i na świecie.

Pytania bez odpowiedzi
Ewa Kopacz nie chciała być gorsza od swojego mocodawcy Donalda Tuska, który wyniósł ją na wysokie stanowisko w państwie. Dotychczasowa minister zdrowia, która z tej funkcji złożyła już dymisję, została wybrana - po rekomendacji Donalda Tuska - na marszałka Sejmu. Głosowanie nad stanowiskiem dla Kopacz poprzedziły pytania grupy posłów Prawa i Sprawiedliwości skierowane do kandydatki. Nie uznała ona jednak za stosowne odpowiedzieć na jakiekolwiek z nich, a tym samym, tak jak chwilę wcześniej premier Donald Tusk - okazała lekceważenie względem koleżanek i kolegów posłów. Zarówno za Donalda Tuska, jak i za Ewę Kopacz oczami świecić musiał marszałek Józef Zych. - Nie ma obowiązku udzielania odpowiedzi na pytania. To w tym przypadku jest kwestią dobrej woli. Kiedy ja kandydowałem, odpowiedzi udzielałem - zwracał się do posłów marszałek senior.
Być może taka zmierzająca do pogardy postawa wobec posłów to jakaś nowa taktyka ze strony prominentnych polityków partii rządzącej. Dzień wcześniej marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna nie pofatygował się i nie zaszczycił swoją obecnością odbywającej się w Sejmie uroczystości wręczenia przez przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej zaświadczeń o wyborze posłom elektom.
Sławomir Nowak, który w Sejmie przedstawiał posłom kandydaturę Ewy Kopacz na marszałka Sejmu, określił partyjną koleżankę jako osobę "twardą, nieustępliwą, o żelaznym charakterze". Argumentował, że "najwyższy czas, żeby tak wysoka funkcja w państwie została powierzona kobiecie". Grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości zadawała pytania kandydatce na marszałka Sejmu, które miały zweryfikować jej wiarygodność.
Zarzucali m.in., że Ewa Kopacz jako minister zdrowia wprowadzała społeczeństwo w błąd, sugerując, że polscy lekarze uczestniczyli w Moskwie w sekcjach zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, przypominali zapewnienia byłej minister zdrowia, że ziemia na miejscu katastrofy została przekopana na metr w głąb, a także jej wypowiedź o "hienach cmentarnych" skierowaną pod adresem opozycji.
Odpierając pytania opozycji, Sławomir Nowak stwierdził, że przecież "cała Polska widziała, jak Ewa Kopacz pojechała do Moskwy, żeby pomagać rodzinom ofiar katastrofy", i że to jej starczało odwagi i siły, aby "być tam, gdzie wielu bało się wejść". Rozumowanie posła Nowaka może jednak co najwyżej wskazywać na odmienne pojmowanie skuteczności działania przez największe partie. Dla PO ważniejsze okazuje się pokazanie społeczeństwu w telewizji "transmisji" z rzekomo ofiarnej pracy i słów zapewniających, iż "wszystko jest pod kontrolą". Czy cokolwiek z tego stanowi prawdę, to już istotne nie jest. Kontrkandydatem Kopacz był poseł PiS Marek Kuchciński.
Za kandydaturą Kopacz opowiedziało się 300 posłów, a za Kuchcińskim 150. Sejm wybrał także wicemarszałków, którymi zostali: Cezary Grabarczyk (PO), Marek Kuchciński (PiS), Eugeniusz Grzeszczak (PSL), Jerzy Wenderlich (SLD) oraz Wanda Nowicka (Ruch Palikota). Ta ostatnia za drugim podejściem. Podczas pierwszego głosowania kandydatura poseł Ruchu Palikota przepadła. Przeciw niej - tak jak zapowiadali to wcześniej - zagłosowali posłowie PiS, do nich dołączyła część posłów Platformy. Po tym ponownie została zgłoszona kandydatura Nowickiej, zwołano także posiedzenie klubu Platformy Obywatelskiej w celu zdyscyplinowania posłów PO i wytłumaczenia, że Janusz Palikot musi mieć swojego wicemarszałka. Stefan Niesiołowski stwierdził, iż to sam premier Tusk przekonał posłów PO do głosowania za Nowicką.
Podczas drugiego podejścia do głosowania nad kandydaturą Nowickiej swoją kandydatkę postanowił zgłosić również klub "ziobrystów". Beata Kempa z klubu Solidarna Polska przegrała z kandydatką Ruchu Palikota. Dostała 154 głosy, podczas gdy Nowicka aż 243.

Artur Kowalski

Nasz Dziennik Środa, 9 listopada 2011, Nr 261 (4192)

Autor: au