Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Austriacy poza zasięgiem

Treść

Reprezentanci Austrii wygrali wczoraj w Whistler drużynowy konkurs olimpijski w skokach narciarskich. Na drugim miejscu uplasowali się Niemcy, a na trzecim - Norwegowie. Polacy zajęli szóste miejsce, czyli wypadli troszkę poniżej oczekiwań. Po cichu marzyliśmy bowiem o medalu, ale żeby stał się rzeczywistością, potrzebowalibyśmy co najmniej dwóch Adamów Małyszów w kadrze...
Po indywidualnych sukcesach Małysza zmagań drużynowych oczekiwaliśmy co prawda z ogromnymi nadziejami. Orzeł z Wisły dokonał w Whistler tylu nieprawdopodobnych rzeczy, że spodziewaliśmy się kolejnych sensacji. Liczyliśmy, że napełni wiarą też kolegów z zespołu, że doda im skrzydeł, że razem znów pokonają granice, że zdobędą medal. Tak, to był może nie konkretny cel, ale marzenie na pewno. Konkursy zespołowe mają jednak to do siebie, że nie można w nich pozwolić sobie na najdrobniejszy błąd. Nawet jeden słabszy skok odbiera nadzieje na sukces. By walczyć o najwyższe lokaty, podium, trzeba w każdej próbie latać bardzo daleko. O Małysza byliśmy spokojni, przy jego kolegach stawialiśmy znaki zapytania. Zdecydowanymi faworytami byli Austriacy. Podrażnieni po zmaganiach indywidualnych, w których mierzyli w najwyższe cele, a zdobyli tylko dwa brązowe medale. Tylko - to właściwe słowo, bo jeszcze przed wylotem do Kanady Gregor Schlierenzauer myślał jedynie o krążku z najcenniejszego kruszcu, koledzy o podium. Austriacy jako jedyni dysponują składem szalenie mocnym, ale też wyrównanym. Cała czwórka ma na koncie wielkie sukcesy i umie walczyć o wysokie lokaty.
Seria próbna dała nam nadzieję, że może być dobrze. Pięknie. Na medal. Kamil Stoch poszybował aż 135 m, metr mniej Małysz. Granicę 130 m pokonał też Stefan Hula i nawet ciut słabsza próba Łukasza Rutkowskiego (126,5) nie pogorszyła nastrojów. Polacy skakali tak, jak chcieliśmy. Daleko, pewnie. W tym momencie marzenia o podium nabrały bardziej realnych kształtów. Treningi to jednak nie zawody, nasi musieli udowodnić swą wartość podczas zawodów. W nieporównywalnie większym stresie i z psychicznym obciążaniem. I z tym było już niestety nie najlepiej. Rozpoczął Hula - uzyskał 129 m i to był wstęp optymistyczny. W pierwszej serii dalej poszybowali tylko Fin Matti Hautamaeki (133,5), Niemiec Michael Neumayer (137) i Wolfgang Loitzl (138). Ten ostatni potwierdził ambicje Austriaków. Potem, niestety, nasi trochę zawiedli. Rutkowski uzyskał zaledwie 123 m i w tym momencie sytuacja Biało-Czerwonych stała się trudna, zwłaszcza że rywale tempa nie zwalniali. Wierzyliśmy, że skok treningowy powtórzy Stoch, lecz lądował zaledwie 3,5 m dalej od młodszego kolegi z kadry. Medal zdawał się odchodzić w zapomnienie, choć jeszcze pozostawał Małysz. Trzykrotny srebrny medalista olimpijski nie zawiódł, we wspaniałym stylu osiągnął 136,5 m i podźwignął zespół wyżej - później okazało się, że na szóste miejsce. Do zajmujących trzecią lokatę Norwegów nasi tracili 20 punktów, bardzo dużo i mało zarazem. Teoretycznie wszystko jeszcze mogło się zdarzyć, tyle że Polacy nie mogli już sobie pozwolić na wpadkę. W serii finałowej wszyscy musieli latać pięknie, nie tylko Orzeł z Wisły. Prowadzili, i to zdecydowanie - Austriacy, którzy powoli odbierali gratulacje za końcowe zwycięstwo. Pieczęć przybił Schlierenzauer, który uzyskał 140,5 metra.
Do medalu Polacy się jednak nie zbliżyli. Hula i Rutkowski uzyskali po 127,5 m - zbyt mało, daleko co prawda poszybował Stoch (134,5), ale rywale byli lepsi. Wreszcie pojawił się Małysz, który w swej ostatniej olimpijskiej próbie uzyskał 139,5 metra. Dzięki temu nasza reprezentacja awansowała na szóste miejsce.
Wygrana Austriaków ani na moment nie podlegała dyskusji, walkę o pozostałe miejsca na podium stoczyli Niemcy, Norwegowie i Finowie. Przegrali ją ci ostatni...
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-02-23

Autor: jc