Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Antykrzyżowa wyprawa Komorowskiego

Treść

Od usunięcia siłą krzyża upamiętniającego 96 ofiar katastrofy rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem rozpoczął wczoraj dzień prezydent Bronisław Komorowski. Zrealizował cel: pozbycie się znaku, w którym widział swego poprzednika, a przy okazji sprowokowanie konfliktu społecznego w czasie, gdy rząd ma w perspektywie trudne sejmowe debaty, w tym o służbie zdrowia i o podwyżce podatków. Ale czy przewidział skutek? W sensie duchowym ten krzyż na zawsze pozostanie pod Pałacem Prezydenckim, jak otwarty wyrzut sumienia. O godz. 21.00 kilkaset osób zgromadzonych przed Pałacem wspólnie modliło się podczas Apelu Jasnogórskiego.
Przestrzeń pod Pałacem Prezydenckim nieodłącznie będzie się kojarzyła Polakom z krzyżem smoleńskim i jego brutalnym usunięciem przez ekipę Komorowskiego.
Szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski wraz z czterema oficerami Biura Ochrony Rządu tuż przed godziną 8.00 przenieśli wczoraj krzyż do kaplicy w Pałacu Prezydenckim. Sposób usunięcia symbolu, przy którym modliły się miliony Polaków za ofiary katastrofy z 10 kwietnia i w intencji ich godnego upamiętnienia, został obliczony na eskalację konfliktu.
O decyzji prezydenta Konferencja Episkopatu Polski nie została poinformowana. - Jesteśmy wszyscy zaskoczeni - podkreślił podczas konferencji prasowej rzecznik KEP ks. Józef Kloch, przypominając, że jeszcze w sierpniu księża biskupi apelowali o upamiętnienie osób tragicznie zmarłych pod Smoleńskiem "godnym pomnikiem, który stanąłby w Warszawie". Hierarchowie prosili też o powołanie komitetu złożonego z autorytetów społecznych, z uwzględnieniem rodzin ofiar. Zostałaby mu powierzona kwestia miejsca i formy upamiętnienia.
Premier Donald Tusk wypowiedział się w tej sprawie jednoznacznie - na Krakowskim Przedmieściu taki pomnik nie stanie.
Same rodziny ofiar, owszem, zostały uwzględnione w planach Kancelarii Prezydenta, ale w innej roli - bezpardonowo użyto ich do uzasadnienia akcji usunięcia krzyża. I właśnie ta instrumentalizacja to chyba najbardziej bolesny element scenariusza rozpisanego przez władzę. Szef KP Jacek Michałowski przekonywał wczoraj, że przecież część rodzin wyraziła wolę zawiezienia krzyża do Smoleńska. Pod Pałacem więc i tak by nie stał. - Moją potrzebą jest odwiedzenie miejsca katastrofy smoleńskiej, żeby tam, gdzie zginął mój mąż, zatrzymać się na chwilę i pomodlić. Nie ukrywam, że z pewnością będzie to dla mnie trudne przeżycie. Nie chcę jednak w żadnym razie łączyć pielgrzymki do Smoleńska ze sprawą gry politycznej krzyżem spod Pałacu Prezydenckiego. Dziś jednak można się domyślać, że chodzi nie tyle o tę wspólną wyprawę, ile o rozwiązanie problemu z krzyżem. Z tego względu pod dużym znakiem zapytania jest moja podróż do Smoleńska. Niewykluczone, że nie wezmę w niej udziału - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku, dowódcy Sił Powietrznych.
Komentatorzy nie mają wątpliwości: krzyż smoleński przypominał Komorowskiemu o jego poprzedniku. - Rządzący nie chcą śladów pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego w swoim otoczeniu, a najchętniej w ogóle wymazaliby go z pamięci Polaków - zauważa dr Przemysław Czarnek, konstytucjonalista z KUL.
Przed godz. 8.00 rano sprzed Pałacu Prezydenckiego zniknął krzyż upamiętniający ofiary smoleńskie. Wyczekano moment, w którym nie będzie tam dziennikarzy, a grupa czuwających przy nim osób będzie niewielka.
Jak się okazało, krzyż został ukradkiem przeniesiony do pałacowej kaplicy, skąd "w odpowiednim czasie", najprawdopodobniej po kilku dniach, trafi do kościoła św. Anny.
Warszawiacy przybyli wczoraj rano na Krakowskie Przedmieście byli rozgoryczeni, że władze posunęły się do tak brutalnego rozwiązania.
Jak relacjonuje Dariusz Wernicki ze Społecznej Inicjatywy Obrońców Krzyża, symbol chrześcijaństwa zdemontowało wczoraj z samego rana czterech funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, którzy w obecności Jacka Michałowskiego, szefa Kancelarii Prezydenta, zabrali go do wnętrza gmachu.
- Około godz. 8.00 rano podszedłem do krzyża, następnie przyszli czterej panowie, przesunęliśmy krzyż, obróciliśmy, przeszliśmy głównym wejściem, przez dziedziniec i ustawiliśmy go naprzeciwko ołtarza obok tablicy upamiętniającej ofiary katastrofy smoleńskiej, które pracowały w Kancelarii Prezydenta - tak Michałowski opowiadał później o tych wydarzeniach. Dodał, że zabranie krzyża było niezależną decyzją Kancelarii Prezydenta, o której wcześniej poinformowani zostali m.in. premier Donald Tusk (choć ten zapytany o to w rozmowie z dziennikarzami symulował w pierwszej chwili zdumienie) i prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.
Szef prezydenckiej kancelarii przyznał, że nie zna daty, kiedy nastąpi przeniesienie krzyża do kościoła św. Anny. Stwierdził jedynie, że wtedy, gdy strona kościelna "będzie gotowa na jego przyjęcie". Obrońcy krzyża już wyrażają obawy, że i tym razem wszystko nastąpi po cichu i w tajemnicy przed obywatelami, i zapewne o wzbudzenie takich niepokojów inicjatorowi akcji chodziło. Niektórzy z czuwających przez Pałacem Prezydenckim przypuszczają, że w ostateczności sprawa będzie rozegrana w taki sposób, aby zupełnie pozbyć się "niewygodnego" krzyża.
Po południu przemówił w tej sprawie prezydent Komorowski, twierdząc, że "przedłużanie dotychczasowego stanu rzeczy groziłoby daleko idącymi stratami dla autorytetu państwa i Kościoła". Jednak Kościół o tych zamiarach nie został nawet uprzedzony.
Wywiozą krzyż?
Świadczyć o tym mogą słowa Michałowskiego, który zadeklarował, że dalsze losy krzyża i sposób upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej w największym stopniu będą zależały od rodzin ofiar. Podkreślił, że jednym z rozwiązań jest zabranie go na organizowaną przez jedną trzecią rodzin samolotową pielgrzymkę na miejsce katastrofy pod Smoleńskiem. Kancelaria Prezydenta podtrzymuje swą pomoc w zorganizowaniu tej wyprawy.
Idea ta jednak coraz mniej podoba się samym rodzinom ofiar, które podkreślają, że po raz kolejny wbrew swej woli zostały podstępnie wciągnięte do rozgrywek politycznych rządzących.
- Obawiam się, że nie pojedziemy z tym krzyżem do Smoleńska - komentowała wczoraj na gorąco Ewa Komorowska, inicjatorka pielgrzymki. Jej mąż, Stanisław Jerzy Komorowski, wiceminister obrony narodowej w rządzie Donalda Tuska, zginął w katastrofie tupolewa.
Rodziny nie życzyły sobie, aby list, który podpisywały w dobrej wierze, był wykorzystany przez władzę do pozbycia się krzyża.
- Inicjatywa przeniesienia krzyża pod Smoleńsk to kolejna manipulacja. Mamy kontakt z kilkoma rodzinami, które są przedstawicielami większej grupy, a które powiedziały nam, że ten krzyż powinien zostać na swoim miejscu, i że ma tu być pomnik - podkreśla Dariusz Wernicki.
Jego słowa potwierdzają także sygnatariusze listu. - Ten krzyż został usunięty podstępnie i jeżeli ten list i cała ta pielgrzymka mają być jakimś preludium do tego, by krzyż do Smoleńska w końcu poleciał, to z tego powodu nie będziemy chcieli tam lecieć - deklaruje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" rodzina jednego z członków załogi Tu-154M. - W takiej sytuacji ten wyjazd do Smoleńska wydaje się nastawiony szczególnie na zainteresowanie mediów i zamknięcie ust obrońcom krzyża - dodaje rozmówca.
Bo drażnił prezydenta
Przyjaciele ofiar smoleńskich, także ci z parlamentu, nie ukrywali, co myślą o sposobie załatwienia sprawy przez prezydenta Komorowskiego. - To jest skandaliczna decyzja. Siłowa decyzja. A myślałem, że czasy PRL mamy za sobą, to wtedy siłą rozstrzygano sprawy, których nie chciano rozwiązać na drodze dialogu - mówi poseł Jarosław Zieliński (PiS). - Okazuje się, że pod rządami Platformy Obywatelskiej dzieje się to samo. Znienacka, bez próby dialogu, sprawę krzyża "załatwiono" - dodaje. I podkreśla, że ten symbol bardzo przeszkadzał prezydentowi Komorowskiemu. - O tym wiemy już z jego pierwszej wypowiedzi na łamach "Gazety Wyborczej", od której cała ta awantura o krzyż się zaczęła. Najpierw próbował wyprowadzić krzyż do kościoła św. Anny, a następnie podstępem z jego obozu wychodziły inspiracje, żeby krzyż wywieźć do Smoleńska i tam go zostawić. Zupełnie tak, jakby w tym miejscu - gdzie pracował śp. prezydent Lech Kaczyński i wielu ludzi, którzy razem z nim zginęli w Smoleńsku, gdzie gromadziły się setki tysięcy Polaków w czasie żałoby narodowej w pierwszych dniach po katastrofie - nie było miejsca na pamięć o jej ofiarach - ocenia parlamentarzysta.
Krajobraz po przeniesieniu
Pomimo usunięcia krzyża, przed Pałacem Prezydenckim zostaną policyjne barierki. Jak wyjaśnił w rozmowie z PAP rzecznik komendanta stołecznego policji Maciej Karczyński, ma to związek z emocjami, jakie budzi sprawa krzyża i incydentami, do których już wcześniej dochodziło przed pałacem. - Ustawowym obowiązkiem policji jest dbanie o bezpieczeństwo. Mamy informacje, że 19 września planowana jest demonstracja, której uczestnicy mają zebrać się także przed Pałacem Prezydenckim. Dlatego barierki na razie pozostaną - powiedział Karczyński.
Decyzja o pozostawieniu barierek i ochrony przed Pałacem może jednak wskazywać również na to, że prezydent liczy się z tym (bądź liczy na to), że czwartkowe wydarzenia ponownie ściągną do Warszawy rzesze osób, którym nie podoba się jego polityka wymazywania pamięci o ofiarach katastrofy rządowego tupolewa. Z pewnością jednak ludzie nie są ślepi na fakt, że mimo upływu pięciu miesięcy od tragicznego wydarzenia informacje na temat ich przyczyn i przebiegu są szczątkowe.
- Ta władza - czyli władza PO z prezydentem Komorowskim i premierem Tuskiem na czele, wraz z Hanną Gronkiewicz-Waltz odgradza się od społeczeństwa barierkami i zasiekami. Mało tego, odgradza się nimi od tego, co dla naszego społeczeństwa jest drogie i bliskie, czyli odgradza się od pamięci o swoich bohaterach, którzy zginęli podczas służby Ojczyźnie - komentuje poseł Zieliński. - To nie są ludzie, których obecnie Polska potrzebuje - konkluduje.
Polacy nie zapomną
Odkąd media przekazały informację o usunięciu krzyża, na Krakowskie Przedmieście przybywali ludzie, którzy się modlili, śpiewali pieśni religijne czy po prostu trwali w zadumie. Pytani o refleksje o tym, co się stało, najczęściej podkreślali, że decyzja prezydenta daleka była od standardów demokratycznych, do których bez przerwy odwołuje się popierające go ugrupowanie.
- Przychodzę tutaj bardzo często, jak tylko czas mi pozwala. Dziś rano córka do mnie zadzwoniła i powiedziała, że nie ma już krzyża. Zdrętwiałam na tę wiadomość. Nie mogłam uwierzyć. Władza wydała wojnę krzyżowi, ale ostatecznie to nie ona wygra. Wywiezienie krzyża do Rosji nie powinno wchodzić w grę, ponieważ tylko część rodzin na to się zgodziła - uważa pani Mirosława z Warszawy.
Obrońcy krzyża zapowiadają, że będą zbierać się przed Pałacem Prezydenckim na modlitwie do czasu, aż powstanie tam pomnik godnie upamiętniający ofiary katastrofy smoleńskiej. - Będziemy stali, dopóki nie zostanie podpisany dokument, że tu będzie miejsce uczczenia pamięci tych wszystkich 96 osób, które zginęły pod Smoleńskiem - mówi Dariusz Wernicki.
Wczoraj wieczorem, o godz. 21.00, kilkaset osób uczestniczyło w Apelu Jasnogórskim i zapaliło znicze w intencji zmarłych w kwietniowej katastrofie. W modlitewnym spotkaniu wziął udział Jarosław Kaczyński. Prezes PiS podkreślił, że przyszedł pod Pałac Prezydencki jako brat zmarłego prezydenta, a nie polityk.
- Przyszedłem tu zapalić znicz za wszystkich poległych w smoleńskiej katastrofie, za brata, bratową, za wszystkich poległych, za wszystkich ludzi, którzy byli szczególnie bliscy - stwierdził Kaczyński.
Zgromadzeni na modlitewnym czuwaniu trzymali w rękach drewniane krzyże, biało-czerwone flagi, kwiaty.
Krzyż przed Pałacem Prezydenckim został ustawiony 15 kwietnia z inicjatywy harcerzy. W czasie żałoby narodowej to przed nim zbierali się rodacy, by zapalić znicz i pomodlić się w intencji ofiar tragicznego lotu. 10 lipca prezydent elekt Bronisław Komorowski zapowiedział w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" przeniesienie krzyża w inne miejsce.
Marta Ziarnik
Nasz Dziennik 2010-09-17

Autor: jc