Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Ani reforma, ani rozwiązanie problemu

Treść

Tempo prac nad wprowadzeniem przymusu pracy do 67. roku życia z wariantem dającym pozorną możliwość przejścia na jej wcześniejszą (kobiety 62, mężczyźni 65 lat) formę, będącą niczym więcej niż zasiłkiem emerytalnym, i to kosztem wysokości przyszłej emerytury, jest tak błyskawiczne, że coś ważnego musi być tego powodem.
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Co oznacza kryzys finansów publicznych, czyli brak pieniędzy w budżecie państwa. Po wejściu w życie ustawy będzie można co trzy miesiące zmniejszać koszty wypłaty emerytur, przesuwając o kolejny miesiąc uprawnienia nowych, wchodzących w obecny wiek emerytalny pracowników. Co daje ok. miliarda złotych oszczędności rocznie. A ile warte są merytoryczne uzasadnienia zmiany, zwanej przez tzw. dziennikarzy reformą systemu emerytalnego? Zacznijmy od wypowiedzi Petera Normana, szwedzkiego ministra ds. rynków finansowych, który o szwedzkim systemie emerytalnym powiedział 22 lutego tak: "U nas nie ma sztywnego wieku przechodzenia na emeryturę. Można zabrać swoje oszczędności w wieku 61 lat. Istniała możliwość pracy do 65. roku życia. Teraz podnieśliśmy ten limit do 67 lat". Minister normalnego rządu w normalnym demokratycznym kraju, który zachował solidarnościowy (w większości) system emerytalny, mówi o pracownikach i obywatelach - mogą zabrać swoje oszczędności, bo szanuje to, że odkładali do systemu emerytalnego swoje pieniądze. Ministrowie naszego rządu mówią o naszych, latami odkładanych oszczędnościach, jakby mieli prawo bez konsultacji i naszych opinii robić z nimi, co chcą. Nazywają to nawet "polityczną odwagą i odpowiedzialnością". W Szwecji średnia długość życia mężczyzn to 82,9, a kobiet - 86,1 lat. Podobnie w Finlandii, Niemczech i Danii, gdzie wiek emerytalny dla obu płci to 65 lat. We Francji - 60,5, a w Wielkiej Brytanii - 60 [K] i 65 [M] lat. Rozumiem, że zdaniem naszego rządu Polacy, którzy żyją średnio o 10 lat krócej, mają obowiązek świecić w Europie przykładem. A co sądzimy o zamierzeniach rządu po obejrzeniu opłaconych z budżetu państwa materiałów reklamowych pokazujących szczęśliwe rodziny, w których babcie i dziadkowie pracują do 67. roku życia? Jak wynika z najnowszego sondażu CBOS [BS/57/2012], na pytanie: "Rząd planuje od 2013 roku stopniowe podwyższanie wieku emerytalnego. Docelowo w 2020 roku dla mężczyzn, a w 2040 roku dla kobiet wiek emerytalny ma wynieść 67 lat. Czy popiera Pan(i) podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat, czy też jest Pan(i) temu przeciwny(a)?", zdecydowana większość (79 proc.) badanych odpowiedziała: "Jestem temu przeciwny/a". W porównaniu z marcem 2012 r. liczba przeciwników zmian spadła o 5 pkt procentowych, ale "zdecydowanych przeciwników" - zaledwie o jeden punkt procentowy. Kampania informacyjna rządu "wzięła w łeb". Podniesienie wieku emerytalnego akceptuje tylko 11 proc. Polaków, głównie mieszkańcy największych miast, z wyższym wykształceniem i dobrze sytuowani przedstawiciele kadry kierowniczej, specjaliści i właściciele firm. Nawet wśród wyborców PO jest zaledwie 33 proc. zwolenników rządowego projektu, a wśród wyborców PSL jeszcze mniej, bo 6 procent. Na kolejne pytanie o "częściowe emerytury" dla kobiet po 62. roku życia i dla mężczyzn po ukończeniu 65 lat odpowiadamy: "To rozwiązanie w zbyt małym stopniu uwzględnia oczekiwania większości ludzi" - 66 proc., oraz "Jest to dobry kompromis" - 11 procent. Osobista opinia zdecydowanej większości (75 proc.) Polaków o projekcie "częściowych emerytur" brzmi: "Jestem przeciwny temu rozwiązaniu". Lepiej niż rząd znamy polską rzeczywistość i wiemy, ilu z nas jest zdrowych po 60. roku życia. Wiemy, ilu pracuje przy biurku, a ilu na placu budowy czy na zapleczu sklepu. Wiemy też, jak ważna jest opieka nad własnymi, odchodzącymi rodzicami i nad wnukami. Bez córki na emeryturze oraz niepracujących babci i dziadka wiele rodzin nie poradzi sobie z opieką nad najstarszymi i najmłodszymi jej członkami. My to wiemy, ale rząd szuka pieniędzy, bo najwyraźniej zrujnował budżet w większym stopniu, niż chce się do tego przyznać. I to cała tajemnica reformy, której nie ma.

Barbara Fedyszak-Radziejowska

Nasz Dziennik Piątek, 11 maja 2012, Nr 109 (4344)

Autor: au