72 wnioski i 7 rekomendacji na 210 kartach
Treść
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) przekazał stronie polskiej  projekt raportu końcowego w sprawie kwietniowej katastrofy samolotu  Tu-154M. Rosyjska komisja zdołała opisać wypadek na zaledwie 210  stronach. Choć projekt jest wciąż tajny, to wiadomo, że stanowi on  rozszerzenie tez zawartych przez MAK w maju br. Można się zatem  spodziewać, że w dokumencie "wyróżnieni" zostaną niewłaściwie szkoleni  piloci, zła pogoda oraz obecność w kabinie osób trzecich. Teraz w ciągu  60 dni do dokumentu będzie mogła odnieść się strona polska. Czy jednak w  tym wystąpieniu zostaną podniesione zaniedbania, do jakich dopuścił  MAK, które dyskredytują przekazany wczoraj projekt?
Projekt  raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) nawet bez  szczegółowej jego znajomości budzi sporo zastrzeżeń co do rzetelności  zawartych w nim analiz. Pytania rodzi już sam fakt badania okoliczności  katastrofy przez MAK i umocowań prawnych, w oparciu o które scedowano na  niego obowiązek prowadzenia dochodzenia. To nie jedyna wątpliwość, bo w  poczynaniach MAK było sporo niedokładności. Tuż po katastrofie samolotu  komisja zgodziła się na uprzątnięcie miejsca wypadku, przyzwolono na  niszczenie wraku samolotu. Jakie wcześniej zdołano wykonać badania? Jaką  sporządzono dokumentację i czy była ona pełna? Praktyka oraz relacje  m.in. dr. inż. Antoniego Milkiewicza, eksperta z zakresu badania  wypadków lotniczych, pracującego w Smoleńsku od 11 kwietnia br.,  pozwalają twierdzić, że dopuszczono się wielu zaniedbań. Potwierdzają to  także dziennikarskie relacje dokumentujące niszczenie wraku. Nawet  jeśli Rosjanie przedtem uporaliby się z całą dokumentacją, to nie  powinni niszczyć dowodów. Dalsze wydarzenia i tak wskazują, że  rzetelnych badań nie było. - Z pewnością nie zostały wykonane wszystkie  badania, bo inaczej po co pół roku od wypadku na miejsce katastrofy  pojechaliby polscy archeolodzy? Niestety, odnoszę wrażenie, że strona  polska nie zrobiła nic w tym kierunku, by doprowadzić do tego, aby ten  wypadek był dobrze zbadany - ocenił Ignacy Goliński, były członek  Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Raport zawiera  analizę zapisu czarnych skrzynek - tych rejestrujących parametry lotu,  jak również głosy w kabinie. Tymczasem w Krakowie w Instytucie Ekspertyz  Sądowych wciąż trwają badania rejestratora VCR. Można się tylko  domyślać, że MAK, formułując końcowe wnioski, bazował wyłącznie na  "dziurawym" stenogramie. Co więcej, skrzynki z Tu-154M tuż po  katastrofie nie były przekazane Polsce, ale przechowywane w sejfie przy  MAK. Gwarantem nienaruszalności tych dowodów była pieczęć założona przez  polskiego prokuratora. - Chyba ostatni naiwny uwierzyłby, że rosyjskie  służby nie dałyby sobie rady z tym zabezpieczeniem. Jaki problem  stanowiło odklejenie pieczęci, zmanipulowanie zawartości i ponowne  zaklejenie sejfu? Postępowanie ze skrzynkami nie tak powinno wyglądać.  Gdyby sprawę badała polska komisja, a skrzynki byłyby w Polsce, to z  pewnością zostałyby lepiej zabezpieczone - dodał Goliński. Jak zauważył,  trudno też znaleźć odpowiedź na pytanie, co działo się z czarnymi  skrzynkami w czasie od wypadku do momentu dostarczenia ich do MAK. 
Cienki raport MAK
Przekazany  wczoraj Polsce projekt dokumentu końcowego zawiera 210 stron. Na ile  precyzyjna jest zawarta w nim dokumentacja katastrofy zgromadzona przez  MAK? Jak zauważył Goliński, komisja wojskowa badająca wypadek samolotu  CASA w Mirosławcu zebrała ok. 4 tys. stron materiału, a tylko raport  komisji odwoławczej analizujący tę sprawę będzie liczył ok. 250 kart.  Dziwi też szybkość prac Rosjan, którzy zebrali wszystkie dane do raportu  w niespełna pół roku. Dla porównania, komisja odwoławcza badająca  wypadek CASY, która bazowała już na gotowych materiałach komisji  wojskowej, pracowała ponad 10 miesięcy. Symboliczny jest tu fakt, że MAK  wstępne założenia na temat przyczyn katastrofy podał już 19 maja br., a  sugestie o winie polskiej załogi serwowane były już od dnia katastrofy.  Projekt raportu wprawdzie nie będzie ujawniony, ale wiadomo, że tezy  wcześniej prezentowane przez MAK znalazły w nim pokrycie. To  oznaczałoby, że Rosjanie wiedzieli, co znajdzie się w raporcie już  miesiąc po katastrofie. Można tylko się domyślać, na ile obiektywne będą  spostrzeżenia Komitetu.
Inaczej fakt przekazania raportu ocenia płk  Antoni Milkiewicz, były główny inżynier Wojsk Lotniczych, pilot,  specjalista z zakresu badań wypadków lotniczych (badał m.in. katastrofę  Iła-62 w Lesie Kabackim). Pracował w Smoleńsku przez pierwszych kilka  dni po katastrofie. Jak zaznaczył, trzeba wykazać się cierpliwością i  poczekać na opublikowanie zawartości raportu. W jego ocenie,  wiarygodność tego dokumentu - chociażby w zakresie prawdziwości zapisów  VCR - będzie możliwa do potwierdzenia na podstawie danych opracowywanych  w krakowskim IES. Jak zapewnił, strona polska ma też wiarygodne  informacje na temat zawartości rejestratorów parametrów lotu. Dopytywany  nie potwierdził, czy ma na myśli zapisy z rejestratora szybkiego  dostępu. W ocenie Milkiewicza, nie jest też większą przeszkodą to, że  badania eksperckie prowadzone były na kopiach rejestratorów, o ile tylko  zostały one wykonane wierne. Także objętość przekazywanego do Polski  materiału nie jest dla niego zaskoczeniem. - Inżynierowie, bo oni  stanowią trzon komisji, są umysłami ścisłymi, oni oczywiście  współdziałają z pilotami, meteorologami itd., ale raport jest zwięzły,  on nie może być prawniczym wywodem - zaznaczył Milkiewicz. Pytany o  zawartość takiego dokumentu podkreślił, że powinny zostać do niego  dołączone wszelkie akty normatywne, do których dokument się odwołuje -  czy to w formie przypisów (jeśli przepisy te są ogólnie dostępne), czy w  formie załączników. - Wszystko to, co jest w raporcie, musi być  udokumentowane. Podaje się w nim swego rodzaju syntezę analiz z  poszczególnych zagadnień. Moim zdaniem, trzeba poczekać na publikację  tego dokumentu. Taka jest procedura i wymaga ona cierpliwości, a przede  wszystkim rzetelności komisji, która będzie teraz oceniała poprawność  wykonania raportu - zauważył.
60 dni na uwagi
Wczoraj  Oleg Jermołow, wiceszef MAK, poinformował, że w przekazanym stronie  polskiej dokumencie znajdują się: raport z etapu terenowego śledztwa,  dane z odczytów urządzeń rejestrujących znajdujących się na pokładzie  samolotu i na wieży kontroli lotów, rezultaty modelowania matematycznego  i komputerowego wykonanego na symulatorze kompleksowym samolotu  Tu-154M, jak również aeronawigacyjne i meteorologiczne materiały z  oblotu kontrolnego urządzeń radiotechnicznych oraz sygnalizacji  świetlnej smoleńskiego lotniska. Zawarto w nim także rezultaty badania  zachowanych elementów samolotu i sprzętu oraz lotniczą i techniczną  dokumentację, jak również oceny: lotniczą, działań załogi, kontrolerów  lotu, oraz wyniki badań psychologicznych. - W raporcie są szczegółowe  wnioski dotyczące okoliczności tragedii. To 72 wnioski. Na podstawie  wszystkich okoliczności katastrofy określono bezpośrednie i pośrednie  (systemowe) przyczyny, jak również czynniki wpływające na zaistnienie  wypadku - mówił Jermołow. W projekcie znalazło się też 7 rekomendacji,  ale na razie są one objęte tajemnicą.
Jermołow pytany o przekazanie  wraku Tu-154M do Polski zaznaczył, że do chwili opublikowania raportu  szczątki te pozostaną w dyspozycji MAK, a po tym czasie jako dowody w  toczącym się śledztwie zostaną zwrócone do prokuratury Federacji  Rosyjskiej. To z nią należy rozważać tę sprawę. Po ogłoszeniu raportu  MAK nie będzie się sprzeciwiał przekazaniu wraku do Polski. Jermołow nie  zgodził się też z tezą, że wrak był narażony m.in. na złe warunki  atmosferyczne. - Fragmenty znajdowały się na lotnisku, które jest na  terytorium chronionym, i nie dopuszczano nikogo do samolotu. Gdy pogoda  się zepsuła, wówczas szczątki ogrodzono płotem i przykryto brezentem -  ocenił. Jermołow powiedział, że wrak nie został umieszczony w hangarze z  uwagi na rozmiary elementów. Zaprzeczył, aby był on specjalnie  niszczony, a dokonane cięcia - szczególnie tych mocno zdeformowanych  elementów - były potrzebne po to, by zrekonstruować samolot na płycie  lotniska. Jermołow dopytywany o dokumenty, o które już po zakończeniu  prac Komitetu upominał się Edmund Klich, przyznał, że w samym raporcie  ich nie ma, ale większość z nich została już przekazana. Z kolei, jak  zaznaczył, odpowiedzi na dodatkowe pytania Klicha znalazły się w  raporcie. Wczoraj wiceszef MAK nie komentował ani przyczyn, ani wydanych  rekomendacji. Jak sugerował, zgodnie z załącznikiem 13 do konwencji  chicagowskiej będzie to możliwe po opublikowaniu raportu.
Tymczasem w  maju br. MAK wykluczył, by przyczyną katastrofy był atak  terrorystyczny, wybuch, pożar na pokładzie samolotu czy awaria  techniczna. Komisja orzekła, że silniki maszyny pracowały do chwili  zderzenia z ziemią, a samolot nie rozpadł się w powietrzu, sprawny był  też system TAWS. Ustalono ponadto, że samolot miał na tyle paliwa, by  lecieć na lotnisko zapasowe. Stwierdzono, że w kabinie pilotów  zarejestrowane zostały dwa głosy osób spoza załogi. Według MAK, lotnisko  Siewiernyj było sprawdzane i przygotowane do lądowania samolotów przy  różnej pogodzie. Komitet zawrócił też uwagę, że załoga Tu-154M nie  przechodziła regularnych ćwiczeń i została sformowana na kilka dni przed  lotem. Piloci wiedzieli, jaka pogoda panuje w Smoleńsku. Godzinę  katastrofy określono na 8.41 czasu polskiego. Przekazany projekt raportu  ma stanowić poszerzenie tych tez.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2010-10-21
Autor: jc