Przejdź do treści
Przejdź do stopki

69. rocznica agresji sowieckiej na Polskę - Nóż w plecy

Treść

Pod koniec sierpnia 1939 r. polską prasę zdominowały artykuły o rosnącym napięciu w stosunkach polsko-niemieckich i o pogarszającej się sytuacji międzynarodowej. Uwadze gazet nie umknął również fakt podpisania układu o nieagresji między Niemcami a Związkiem Sowieckim (pakt Ribbentrop - Mołotow, 23 sierpnia 1939 r.). Mimo iż nie wiedziano o załączonym do paktu dodatkowym tajnym protokole, dzielącym Europę Środkowowschodnią na strefy wpływów, postawę Związku Sowieckiego uznano za zdradę Europy. 30 sierpnia "Zielony Sztandar" (organ Stronnictwa Ludowego) komentując to wydarzenie, przypominał, że przecież "Stalin i jego czerwoni doradcy wzywali komunistów całego świata do nieubłaganej walki z faszyzmem i hitleryzmem", a wielu komunistów "biorących wezwania Stalina za dobrą monetę, pospieszyło do Hiszpanii, by walczyć z faszyzmem i hitleryzmem i położyło tam głowę". W zakończeniu artykułu padła konkluzja pod adresem Sowietów: "Wszystkiego można się po nich spodziewać!". To ostatnie zdanie tragicznie spełniło się niespełna trzy tygodnie później. "Sowiety wkroczyły" 17 września 1939 r. o godzinie 3.00 zastępca Ludowego Komisarza Spraw Zagranicznych Związku Sowieckiego, Potiomkin, wezwał polskiego ambasadora w Moskwie, Wacława Grzybowskiego, i przedstawił mu notę rządu sowieckiego stwierdzającą, że wobec całkowitego rozkładu państwa polskiego straciły moc układy wiążące ZSRS z Rzeczpospolitą Polską, zaś rząd Związku Sowieckiego, mając na względzie los ludności ukraińskiej i białoruskiej, polecił Armii Czerwonej "przekroczyć granicę i wziąć pod swoją opiekę" powyższe nacje. Zarysowany w nocie obraz sytuacji w Polsce był oczywistym kłamstwem. Wprawdzie sytuacja na froncie polsko-niemieckim była krytyczna, jednak mimo dużych strat Wojsko Polskie liczyło około 650 tysięcy żołnierzy, 1/3 terytorium państwa polskiego ciągle była wolna, broniła się stolica, zaś najwyższe władze państwowe przebywały w kraju. Ambasador Grzybowski odmówił przyjęcia noty. Gest ten nie miał jednak żadnego znaczenia, bowiem niecałą godzinę później Armia Czerwona przekroczyła granicę Polski. Wieczorem 17 września marszałek Edward Rydz-Śmigły wydał dyrektywę ogólną do walczących oddziałów: "Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony i próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami - bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii". Do dziś ostatni rozkaz Naczelnego Wodza budzi wśród historyków wiele dyskusji i polemik. W chwili wtargnięcia oddziały agresora liczyły niemal 470 tysięcy żołnierzy, wspieranych przez niemal 5 tysięcy czołgów i 3 tysiące samolotów. Sowieckie uderzenie przyjęły na siebie placówki straży granicznej i drugorzutowe oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza (większość oddziałów KOP walczyła na froncie polsko-niemieckim). Wykorzystując zaskoczenie, dezorientację oraz ogólne zamieszanie spowodowane rozwojem sytuacji na froncie polsko-niemieckim, oddziały Armii Czerwonej szybko posuwały się w głąb terytorium Polski. 19 września po krótkich walkach Sowieci zajęli Wilno. Znacznie więcej trudności sprawiło Armii Czerwonej opanowanie Grodna, w którego improwizowaną obronę oprócz żołnierzy i policjantów włączyła się ludność cywilna, a szczególnie młodzież. Sowietów w walce wspierały miejscowe bojówki komunistyczne. Walki o miasto trwały od 20 do 22 września. Według oficjalnych danych, straty sowieckie w Grodnie wyniosły 53 zabitych, 161 rannych. Ponadto obrońcy zniszczyli 19 czołgów i 3 samochody pancerne. Swoją wściekłość za uporczywą obronę miasta Sowieci wyładowali na wziętych do niewoli. Rozstrzeliwano zarówno oficerów, jak i kilkunastoletnich chłopców. Według świadków wydarzeń, Sowieci zamordowali około 300 osób. 22 września przed oddziałami Armii Czerwonej skapitulował Lwów. Miasto od 12 września broniło się przed atakującymi Niemcami. 19 września od wschodu podeszły czołówki oddziałów sowieckich, jednak zostały przez polską obronę odrzucone. Sowieci, nie rezygnując z przygotowań do szturmu na miasto, równocześnie prowadzili rozmowy z dowództwem obrony Lwowa. Głównodowodzący obroną Lwowa, gen. Władysław Langner, zdecydował się poddać miasto Sowietom po złożeniu przez nich gwarancji zwolnienia wszystkich jego obrońców. Agresor nie dotrzymał warunków umowy. Oficerów, którzy stawili się w punktach zbornych (ogółem 1170 osób), wywieziono do obozów w Związku Sowieckim. Ogromna większość z nich została zamordowana wiosną 1940 r. w Charkowie i Katyniu. 21 września w Moskwie Ludowy Komisarz Obrony Związku Sowieckiego, Kliment Woroszyłow, i wojskowy attaché III Rzeszy, gen. Ernst Köstring, podpisali porozumienie, którego celem było uniknięcie konfliktów między Armią Czerwoną a Wehrmachtem. Armie miał rozdzielać 25-kilometrowy pas ziemi niczyjej, a oddziały sowieckie wstrzymały marsz przez dwa dni, dając w ten sposób możliwość zorganizowanego wycofania się Niemcom. Ustalono również zasady współpracy w zwalczaniu oddziałów Wojska Polskiego. Istnienia takiego porozumienia dowódcy polskich oddziałów mogli się domyślać, obserwując ruchy wojsk obydwu agresorów. Niemniej jednak wyciągnęli wniosek, że ów 25-kilometrowy pas "ziemi niczyjej" stwarza szansę wykonania ostatniego rozkazu Naczelnego Wodza o wycofaniu się do Rumunii lub na Węgry, ewentualnie kontynuowania walki na terytorium Polski. Wierni przysiędze W ostatniej dekadzie września 1939 r. na terenie województw lubelskiego i lwowskiego wiele oddziałów WP podjęło próbę przebicia się na południe. Szansę przebicia się ku granicy z Węgrami próbowały wykorzystać m.in. oddziały wchodzące w skład Frontu Północnego, od 21 września uwikłane w walki z Niemcami pod Tomaszowem Lubelskim. Pierwszą jednostką, która podjęła taką próbę, była Grupa Operacyjna Kawalerii gen. Władysława Andersa. W nocy z 22 na 23 września polska kawaleria przełamała niemieckie pozycje pod Krasnobrodem, kierując się na południe. Tocząc zacięte boje spotkaniowe z Niemcami, zgrupowanie gen. Andersa dotarło w rejon Broszki - Morańce - Rogóźno (okolice Jaworowa). Tam starło się z oddziałami niemieckiej 28. Dywizji Piechoty. Wykorzystując zaskoczenie, polskie oddziały zniosły część niemieckiej piechoty. Ostatni bój z oddziałami Wehrmachtu zakończył się w dość niecodzienny sposób. Dowódca 28. DP zainteresowany był szybkim odwrotem na zachód, do którego obligowało go niemiecko-sowieckie porozumienie, stąd w zamian za odzyskanych jeńców zobowiązał się do nieatakowania polskich sił. Wieczorem 26 września doszło do walk z oddziałami sowieckimi. Przeciwnikiem Polaków była 99. Dywizja Strzelecka. Sowieckie dowództwo ściągnęło dodatkowy korpus kawalerii i brygadę pancerną. 27 września po zaciętych walkach w rejonie Krukienice - Husaków Grupa Operacyjna Kawalerii została rozbita. Grupki ułanów usiłowały przedostać się na Węgry, lecz udało się to jedynie nielicznym. Nie powiodło się m.in. gen. Andersowi, który 30 września w rejonie Jasionki Stasiowej został wzięty do niewoli. Część oddziałów zdecydowała się na wycofanie w kierunku zachodnim, kapitulując przed niemiecką 1. Dywizją Górską. Podobnie tragiczny los spotkał inną jednostkę Frontu Północnego - Kombinowaną Dywizję Piechoty gen. Jerzego Wołkowickiego, która 26 września w rejonie Krasnobrodu podjęła marsz z Krasnobrodu na Roztoczu w kierunku Pogórza Przemyskiego. 28 września jej oddziały zostały osaczone przez sowiecką kawalerię pod Moszczanicą (40 kilometrów na północy wschód od Jarosławia) i zmuszone do kapitulacji. Do niewoli trafiło kilkudziesięciu oficerów. Większość z nich swoją wierność wojskowej przysiędze przypłaciła podstępnym strzałem w tył głowy w Lesie Katyńskim lub w kazamatach charkowskiego więzienia. Polski opór O ile oddziały walczące na Roztoczu miały, przynajmniej hipotetycznie, szansę przebicia się na Węgry, o tyle jednostki WP i KOP walczące na Polesiu i Podlasiu zmuszone były szukać innych rozwiązań. Nie chcąc kapitulować przed Sowietami, w uporczywych walkach z dwoma agresorami często kierowały się na zachód. Najbardziej znanym przykładem jest Samodzielna Grupa Operacyjna "Polesie" gen. Franciszka Kleeberga. 17 września jej oddziały były zaangażowane w walki z niemieckim XIX Korpusem Pancernym gen. Heinza Guderiana. Niemcy nacierali na Polesie od północy. Atak sowiecki spowodował, że polskie oddziały znalazły się w potrzasku. Generał Kleeberg zdecydował się na opuszczenie Polesia i skierowanie oddziałów do oblężonej Warszawy. Przemarsz odbywał się pod bombami nieprzyjacielskiego lotnictwa. Oddziały SGO "Polesie" były atakowane przez sowieckie i niemieckie podjazdy oraz komunistyczne bojówki, zazwyczaj złożone z przedstawicieli mniejszości narodowych. Dwukrotnie doszło do dużych bojów z oddziałami sowieckiej 143. Dywizji Strzeleckiej: 28 września pod Jabłoniem i 30 września pod Milanowem. W obu przypadkach Polacy skutecznie rozbili ataki sowieckiej piechoty. 2 października SGO "Polesie" weszła w styczność bojową z niemiecką 13. Dywizją Piechoty Zmotoryzowanej. Rozpoczęła się ostatnia duża bitwa kampanii, która przeszła do historii jako bitwa pod Kockiem. Polskie zgrupowanie skapitulowało 6 października. Marsz na zachód, wobec odcięcia drogi na południe przez siły sowieckie, prowadziła również improwizowana grupa KOP gen. Wilhelma Orlika-Rückemanna, licząca początkowo ponad 8 tysięcy żołnierzy. Opędzając się od sowieckich podjazdów oraz komunistycznych i nacjonalistycznych bojówek ukraińskich, 28 września dotarła w rejon Szacka. Tam stoczyła całodzienny bój z oddziałami sowieckiej 52. Dywizji Strzeleckiej, które zostały rozproszone, a dowódca dywizji płk Russijanow - ciężko ranny. Po stoczonej z Sowietami dwa dni później bitwie pod Wytycznem gen. Orlik-Rückemann rozwiązał zgrupowanie. Opisane wyżej walki są jedynie przykładami oporu Polaków wobec sowieckiej agresji z 17 września. Liczba potyczek, bojów i bitew z Armią Czerwoną szła w dziesiątki. Nie przeszkodziło to jednak sowieckim władzom w przedstawieniu ataku na Polskę jako "marszu wyzwoleńczego", który okupiono stratą nieco ponad 700 zabitych czerwonoarmistów (oficjalne dane sowieckie z 1939 r.; według szacunków polskich historyków straty sowieckie były 3-4-krotnie wyższe). W rzeczywistości ów "marsz wyzwoleńczy" był ciosem w plecy dla Polski walczącej z niemieckim agresorem. Brunatna dyktatura hitlerowska i czerwona dyktatura stalinowska udowodniły, że więcej je łączy, aniżeli dzieli. Tomasz Bereza, IPN Oddział Rzeszów "Nasz Dziennik" 2008-09-16

Autor: wa