Przejdź do treści
Przejdź do stopki

64. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego

Treść

Jak pisać o Powstaniu Warszawskim w roku 2008, gdy już tak wiele powiedziano i napisano - od 18 lat bez wędzidła komunistycznej cenzury? Gdy Muzeum Powstania Warszawskiego przyjmuje rzesze zwiedzających, pozwalając im - dzięki nowoczesnym formom ekspozycji - niemal "dotknąć" historii? A może już więcej nie trzeba pisać? Odpowiedź na to pytanie jest ciągle ta sama od lat: trzeba ciągle cierpliwie opowiadać rzecz od początku, bo to, co niby oczywiste, wcale oczywiste nie jest. Powtarzać od początku, by nasza narodowa świadomość nie zabliźniła się błoną niepamięci. Starać się zrozumieć. I słuchać. Nie tylko tych, co czarno na białym dowodzą dziś, że decyzja o powstaniu była "tragedią narodową" i snują fantastyczne wizje, co by było, gdyby powstania nie było, jakbyśmy się skutecznie oparli sowietyzacji Polski przy pomocy tych, co wówczas zginęli... Dziś wielu sądzi, iż nie potrzeba nam żadnej polityki historycznej, bo to "tendencyjne", bo wystarczy "rzetelnie przedstawić fakty". Czy jednak taka "rzetelność" na poziomie faktów odsłania skomplikowaną prawdę o czasach i ludziach? Czy pokazuje ducha zbiorowości? Czy rzeczywiście współczesny mędrek, cynik posiadł prawdę o powstaniu, a chłopak z wisem 1 sierpnia 1944 r. nic z tego nie rozumiał? Nie rozważań na temat, "czy powstanie było potrzebne", chcieliby ci, co leżą pod brzozowymi krzyżami na Powązkach, i ci, co nigdy nie doczekali się polskiego grobu, spoczywający w tylu nieznanych miejscach stolicy. Oni chcieliby nade wszystko pamięci. Nie mędrkowania o tym, co mogłoby być, gdyby było inaczej, lecz serdecznego opisu tego, co realnie było - chce od nas historia. Broń materialna i duchowa "Polacy! Od dawna oczekiwana godzina wybiła"... Takimi słowami rozpoczynała się odezwa rozlepiana na murach stolicy, informująca o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego, podpisana przez komendanta okręgu stołecznego AK, generała Antoniego Chruściela "Montera", oraz przez komisarza cywilnego, występującego w imieniu delegata Rządu RP. Tej odezwie warto poświęcić chwilę uwagi. Przypomina nam ona, że powstanie nie było "nieprzemyślaną akcją polityczną", lecz było planowane od dawna, właściwie od początku wojny, kiedy powstająca w konspiracji podziemna armia polska - nazwana w roku 1942 Armią Krajową - otrzymała zadanie przygotowania się do ogólnonarodowego powstania, które miało rozpocząć się w przełomowym na ziemi polskiej momencie wojny. Powstanie Warszawskie, część ogólnopolskiej operacji "Burza", było realizacją tego planu w sercu Polski, w jej stolicy. Autorzy odezwy zwracali się już nie tylko do warszawiaków, lecz do Polaków w ogóle. W odezwie ustalono zasady walki i postępowania dla Wojska Polskiego, a nie dla buntowników, którzy ze ślepą nienawiścią rzucają się na wroga. To nie bunt, to powstaje z kolan Polska. Poległych, zarówno Polaków, jak i Niemców, grzebać, dokumenty przechować. Wszelkie samosądy są zakazane. Wrogowie Narodu Polskiego będą ukarani przez właściwe sądy. Teraz należy ich unieszkodliwić. Mienie władz i obywateli niemieckich zabezpieczyć protokolarnie - nakazywał "Monter". To zasady cywilizowanego narodu i państwa szanującego prawo. Zasady obowiązujące nawet w warunkach wojny. Walczymy o niepodległość, a nie o prawo do zemsty. Te zasady i szlachetne motywacje pogłębiała obecność wśród walczących kapelanów, którzy byli jednocześnie sanitariuszami i dzielili losy powstańców. Byli tam, gdzie składano przysięgę, opatrywali rany i opatrywali na wieczność. Umierali w gruzach stolicy. Bez nich obraz Powstania Warszawskiego byłby niepełny i nieprawdziwy. Kapelan Warszawskiego Okręgu AK ks. płk Stefan Kowalczyk "Biblia" pisał w "Apelu do żołnierzy" 21. dnia powstania, kilka dni przed uroczystościami Matki Bożej Jasnogórskiej: "Obok broni materialnej musimy do zwycięstwa ostatecznego zmobilizować broń duchową. Bronią tą jest jasność moralna duszy ludzkiej, głęboka wiara w nadprzyrodzoną pomoc Boga, wysoki poziom ideowy wszelkich poczynań powstańczych (...). Nie ten jest żołnierzem Polski, nie ten walczy o Jej wolność, kto tylko z bronią w ręku krwawi na szańcach, ale ten, kto walcząc i krwawiąc, daje jednocześnie Ojczyźnie swojej duszę jasną i czystą". "Święta Sprawa" Czy Powstanie Warszawskie było aktem politycznym? Oczywiście! Dlaczego miałoby to w czymkolwiek dyskredytować jego przywódców i uczestników? Przecież polityka to troska o państwo. A państwo polskie było wówczas zagrożone w swoich podstawach. Oto śmiertelny wróg naszej niepodległości stał się "sojusznikiem naszych aliantów", cenniejszym dla nich militarnie niż zawsze wierna Polska. Nadciągająca klęska Niemiec nie kończyła okupacji kraju. "Postępująca szybko ofensywa sowiecka doprowadzić może do zajęcia w krótkim czasie całej Polski przez Armię Czerwoną. Nie jest to jednak zwycięstwo słusznej Sprawy, o którą walczyliśmy od roku 1939. W istocie bowiem - mimo stwarzanych pozorów wolności - oznacza to zmianę jednej okupacji na drugą, przeprowadzoną pod przykrywką Tymczasowego Rządu Lubelskiego, bezwolnego narzędzia w rękach rosyjskich" - napisze niebawem generał Leopold Okulicki w swym ostatnim rozkazie dla oficerów i żołnierzy AK. Powstanie Warszawskie było więc nie tylko zbrojnym wystąpieniem przeciwko znienawidzonemu niemieckiemu okupantowi, ale także rozpaczliwą próbą ratowania suwerenności kraju. A w walce za "świętą Sprawę" - jak w biuletynach AK nazywano Polskę niepodległą - nie prowadzi się kalkulacji. W 15. dniu powstania, w uroczystość Wniebowzięcia NMP Królowej Polski, w rocznicę Cudu nad Wisłą, Rada Jedności Narodowej, tymczasowy parlament zniewolonego kraju, wydała odezwę "Do Narodu Polskiego", w której jasno określono cele powstania - nie tyle militarne, co właśnie polityczne. "Żadna moc nie zdoła narzucić nam rządu i ustroju, którego nie zechce Naród (...). Polska w tej wojnie walczy nie tylko o byt i niepodległość, ale i o wyższe cele. W ramach Karty Atlantyckiej, określającej cele wojenne narodów sprzymierzonych, Polska ma swoje własne dążenia i konieczności dziejowe. Zagrożona powtarzającą się raz po raz agresją imperializmów, Polska musi mieć zapewnione bezpieczeństwo i możność spokojnej pracy na wiele pokoleń. Naród polski chce się rządzić według własnych zasad i praw". Kilka dni później na murach Warszawy pojawiła się odezwa "Do obywateli Rzeczypospolitej Polskiej" Krajowej Rady Ministrów, reprezentującej Rząd RP na terenie okupowanego kraju. Podkreślano w niej, że KRM jest "jedyną na obszarze Rzeczypospolitej wykonawczą władzą cywilną - konstytucyjną i legalną". Przypomnijmy, że w tym samym czasie, na uwolnionej od Niemców części ziem polskich, działał kolaborancki "rząd", którego członkowie budowali swoją przyszłą "fortunę", rwąc krwawe sukno Rzeczypospolitej pod osłoną sowieckich komendantów wojennych i zbudowanej na terenie Sowietów bezpieki. Powstańcy warszawscy walczyli przede wszystkim o niepodległy byt państwa polskiego. O prawo stanowienia o sobie. Oczekiwali ataku sowieckiego na pozycje niemieckie i wspólnego wypędzenia Niemców - tak jak miesiąc wcześniej w Wilnie. Mimo wszystko nie mogli przewidzieć, że pod Warszawą będzie inaczej niż w Wilnie, że na oczach radującego się z końca wojny świata nastąpi ostatni akt niegdysiejszej współpracy Stalina z Hitlerem. Nie mieli złudzeń co do intencji sowieckich. Nie tylko dowódcy, także ci z barykad, tacy jak Józef Szczepański "Ziutek", autor wiersza zaczynającego się od słów: "Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci. Byś kraj nam przedtem rozdarłszy na ćwierci, była zbawieniem, witanym z odrazą". Wiedzieli, że ta walka przyniesie wiele ofiar, choć nie przewidzieli zapalczywego okrucieństwa wroga, wykonującego rozkazy unicestwienia Warszawy, wydawane przez na półobłąkanego już wodza, wybrańca narodu niemieckiego. Feliks Konarski, autor "Czerwonych maków na Monte Cassino", pod wrażeniem wieści dochodzących z powstańczej Warszawy napisał dla 2. Korpusu Armii Polskiej pieśń, która kończy się słowami: "Warszawo! Twe wielkie serce w gruzach leży, a jednak bije wciąż i wciąż ze śmierci drwi. I każdy Polak wie, i każdy Polak wierzy, że ta, co nie zginęła, wyrośnie z Twojej krwi". Parafrazował znane słowa legionowego poety Edwarda Słońskiego z czasów I wojny światowej. Wolność zawsze miała dla Polaków wysoką cenę. Tak też było w pamiętne lato 1944 roku. Obok historyków "realistów", tak chętnie dyskredytujących przywódców Powstania Warszawskiego, są też inni realiści, którzy trzeźwo zauważają, że bez powstania nasza zależność od Związku Sowieckiego byłaby jeszcze głębsza; że sowietyzacja ogarnęłaby nawet Kościół; że w roku 1956 i 1981 bylibyśmy świadkami sowieckiej interwencji wojskowej w Polsce. Nie ważyli się na to przez pamięć na rok 1944. Pamiętali, że Polacy są zdolni do "szaleństwa", gdy chodzi o wolność... W godzinie "W" Niech nikt nie pyta, jak mogłoby być. Pytajmy, jak było, dociekajmy prawdy, bądźmy dumni, bo jesteśmy z Narodu, który nigdy się nie poddaje i potrafi - gdy Ojczyzna w potrzebie - rzucić życia los na stos, nie bacząc na cenę. Pomyślmy o tym wszystkim w godzinie "W", gdy zatrzymamy się w codziennym biegu na chwilę strzelistej modlitwy za nasz Naród. Piotr Szubarczyk, IPN Gdańsk "Nasz Dziennik" 2008-08-01

Autor: wa